Month: Listopad 2019

Klasyka W Zieleni, czyli Margaretenhof 2019

DSC_6936

Deszczowa aura na zlotach, jak się okazuje, ma swoje „plusy dodatnie” oraz „plusy ujemne”. Zwykle jest na nich mało ludzi i jest to zarówno wadą, jak i zaletą. W tym przypadku okazało się to w sumie korzystne, bo tłumów nie było a mimo wszystko oko dało się na czymś zawiesić.

Zlot tym razem wyszedł „na sportowo”, przy czym część eksponatów była unikatami – pojazdami powstałymi w pojedynczych egzemplarzach, zbudowanymi w jednym celu: dojechać jako pierwsze do linii mety. Były to maszyny z czasów, gdy sport motocyklowy odradzał się z bólem po wojennej zawierusze a zawodnik zwykle musiał sam zbudować sobie motocykl do wyścigów.

Seryjne motocykle nie zadowalały. Wobec tego na warsztat brano jakieś starsze BMW, na przykład R 51 i wywalano z niego silnik. W miejsce dwucylindrowego boksera wstawiano rzędową „trójkę” od samochodu DKW o pojemności 1200 ccm.

DSC_6911

Wybór ten nie był przypadkowy. Rzędowa trzycylindrówka była bardzo zwarta oraz stosunkowo lekka i całkiem dobrze pasowała w ramę BMW, wraz z samochodowym sprzęgłem nieźle pracując z oryginalną skrzynią biegów. Trzeba było tylko dorobić odpowiednią przejściówkę.

DSC_6915

Co najważniejsze, silnik ten dysponował  mocą trzykrotnie większą niż oryginalna BMW R 51 i niemal dwukrotnie większą niż najmocniejsza wersja RS, na dodatek osiągając ją przy o połowę niższych obrotach.

DSC_6914

A ponieważ motor DKW był dwutaktem, z natury swojej bardzo podatnym na tuning, więc zabawa dopiero się zaczynała.

DSC_7024

Wypełnienia skrzyni korbowej, zmiana rozrządu poprzez podcięcie okien w cylindrach i tłokach, zamiana oryginalnego pojedynczego gaźnika na trzy osobne, oddzielne dla każdego cylindra, korekta układu wydechowego oraz wiele innych – to wszystko poprawiało i tak niezłe już osiągi motocykla.

DSC_6922

A że maszyna wyglądała trochę jak koszmarny sen inżyniera? A kogóż to obchodziło! Tak samo jak spalanie powyżej 16 litrów mieszanki benzyny z olejem na 100 km. To było nieistotne. Najważniejsze że motocykl dysponował mocą i momentem obrotowym będącym wielokrotnością parametrów standardowego BMW. To ucinało wszelkie dyskusje na trasie rajdu. Maszyna wbijała zawodnikowi oczy do środka głowy a konkurentom mogła zaoferować jedynie niebieski dym z trzech rur wydechowych do powąchania.

W ślad za modyfikacjami układu napędowego szły samodzielne przeróbki zawieszenia i hamulców. I tak, na kilka lat przed oficjalną premierą w motocyklach BMW, pojawił się układ hamulcowy typu Duplex.

DSC_7023

Co ciekawe, ta maszyna, mimo trzycylindrowego silnika chłodzonego cieczą, jest lżejsza od seryjnego motocykla BMW aż o siedem kilogramów, dysponując przy tym o wiele lepszymi osiągami.

Inne podejście do tematu swapa z DKW:

DSC_6957

Wspaniała bateria gaźników z ulepszonym sterowaniem:

DSC_6958

Motocykle te zwykle nie miały rozrusznika, dlatego potrzebny był specjalny starter:

DSC_7026

Oczywiście silnik samochodowy to nie była jedyna możliwość. Tu przykład motocykla klasy 175 ccm, wyposażonego w…

DSC_6916

… sześciocylindrowy, dwusuwowy silnik gwiazdowy. Zanim ktoś powie że to kompletnie bez sensu nadmienię tylko, że ten motor z pojemności 174 ccm osiąga 34 KM, czyli więcej niż duża część ówczesnych pięćsetek.

Jeszcze inne podejście do tematu „więcej mocy”.

DSC_6920

Adler MB 250 z połowy lat pięćdziesiątych XX wieku z podwojonym silnikiem. Tym sposobem z dwucylindrowej 250-tki zrobiło się czterocylindrowe pół litra.

DSC_6921

Biorąc pod uwagę, że Adler MB 250 miał już „w standardzie”  całkiem niezłe na owe czasy 16 lub 18 KM… Robi się ciekawie.

DSC_6930

Oczywiście tan etap radosnej twórczości w pewnym momencie się zakończył. Kolekcja profesjonalnych wyścigówek Maico.

DSC_6925

DSC_6926

DSC_6928

DSC_6934

DSC_7013

Urzekające.

DSC_7015

DSC_7017

Włoski szyk. W jednym z odcinków kultowego „Top Gear” prowadzący, testując Alfę Romeo, postawił na desce rozdzielczej świnkę skarbonkę i wrzucał do niej funciaka ilekroć podczas jazdy wspominał coś o włoskim stylu. W kwadrans skarbonka się zapełniła.

Coś jednak jest na rzeczy.

DSC_6910

DSC_6940

Taki zbiór Ducati w jednym miejscu nie zdarza się co dzień.

DSC_6937

DSC_6991

DSC_6993

DSC_6994

DSC_6998

DSC_7000

DSC_7001

DSC_7005

DSC_7006

DSC_7008

DSC_7028

Wartburg 311 do renowacji, prosto z jakiejś enerdowskiej stodoły. Mam sentyment do tej marki, bo to właśnie na samochodzie produkcji VEB Automobilwerk Eisenach uczyłem się jeździć.

DSC_6951

MZ 125 z napisem na błotniku „Sachsen Harley”. Nie jest to prawda, bowiem w przeciwieństwie do Harleya, MZ była pojazdem dla inżyniera.

DSC_6953

Prędkościomierz jest wyskalowany bardzo optymistycznie.

DSC_7033

Były dni pełne chwały…

DSC_7034

Mokra jazda.

DSC_6950

Taka ciekawostka.

DSC_6956

Próba ocieplenia atmosfery.

DSC_6954

Motobi.

DSC_6932

Twardziele, którzy dotarli tu mimo deszczu.

DSC_7037

DSC_7040

I to by było na tyle.

Dobranoc!

Henderson Four, czyli niezwykła historia amerykańskich czterocylindrowców

DSC_9119

„ – Komu są potrzebne cztery cylindry w motocyklu?” – zapytała retorycznie moja znajoma w sklepie z częściami motocyklowymi, gdy kupowałem świece zapłonowe do swoich GPz. Dwa komplety to w sumie osiem sztuk. Moja znajoma jeździ bowiem twinem i uważa, że nic więcej człowiekowi do szczęścia nie trzeba i te osiem świec starczyłoby Jej spokojnie na kilkanaście sezonów. Ja jednak myślę inaczej i może to i dobrze, bo świat byłby strasznie nudny, gdyby wszyscy myśleli tak samo. Są tacy, którzy twierdzą, że oznaczałoby to, że wówczas większość wcale nie myśli.

Wbrew pozorom idea zastosowania czterocylindrowego silnika w motocyklu to nie jest całkiem niedawny wymysł Japończyków. Jest ona dużo starsza niż by się mogło wydawać. Jednymi z pionierów tego rozwiązania, których myśl wybiegała dalej niż trzęsące się, telepiące i wibrujące single oraz twiny, byli bracia William i Thomas Hendersonowie, którzy w 1911 roku w Detroit założyli firmę Henderson Motorcycle Company. Nie byli oni pierwsi, jednak o tym za chwilę.

DSC_9112

Rok później zbudowali swój pierwszy, czterocylindrowy motocykl. Rzędowy dolniak o oddzielnych cylindrach miał pojemność  934 cm3, smarowanie rozbryzgowe i umieszczony był w ramie wzdłużnie.  Takie rozwiązanie wymagało wydłużenia ramy. Za zasilanie odpowiadał pojedynczy gaźnik  Scheblera. Ta konstrukcja rozwijała moc 7 KM a przeniesieniem jej na tylne koło zajmowała się dwubiegowa przekładnia Thor. Napęd realizowany był łańcuchem. Motocykl nie miał rozrusznika ani nawet kickstartera. Do jego uruchamiania służyła ręczna korba, jak w ówczesnych samochodach.

DSC_9119

Na przestrzeni lat Hendersonowie ciągle ulepszali swój produkt. Motocykl ze zdjęć, napotkany na jednym ze zlotów, pochodzi z roku 1917 i jest to model G, który posiada już „krótką ramę” oraz gruntownie zmodyfikowany układ napędowy. Główne zmiany polegały na zwiększeniu pojemności skokowej silnika do 965 cm3oraz zastosowaniu układu smarowania z mokrą miską olejową. Skrzynia biegów ma już trzy przełożenia i tworzy z silnikiem jedną całość. Pojawiło się nowe, wytrzymalsze sprzęgło a do rozruchu służy już normalny kickstarter.

DSC_9103

Rok 1917 jest zresztą ważny dla firmy Henderson z kilku powodów. W Ascot Park w Kalifornii Alan Bedell ustanowił rekord jazdy 24-godzinnej, uzyskując na dystansie 1154 mil średnią prędkość 48 mil/h. Oczywiście na motocyklu Henderson. Natomiast w czerwcu 1917 marka Henderson wpisała się na stałe do transkontynentalnej księgi rekordów, kiedy to znów Alan Bedell na swoim Hendersonie Four, jadąc od wybrzeża do wybrzeża USA, na trasie liczącej 3296 mil ustanowił nowy rekord jazdy długodystansowej, przebywając ten imponujący nawet dziś dystans w zaledwie siedem dni, szesnaście godzin i piętnaście minut. Pobił tym samym poprzedni wynik, uzyskany przez słynnego Bakrea „Cannonballa”, któremu podobny wyczyn zajął jedenaście dni, dwanaście godzin i dziesięć minut na dystansie 3379 mil. Nie były to rzecz jasna jedyne sukcesy marki. Wcześniej, w 1913 roku, uroki czterocylindrowca docenił Carl Stearns Clancy który na motocyklu Henderson z roku 1912, objechał świat. Do grona właścicieli i użytkowników motocykli Henderson należał sam Henry Ford, którego o motocyklowe ciągoty bym nie podejrzewał. A jednak.

DSC_9102

Tych spektakularnych sukcesów nie udało się jednak przekuć na solidne wyniki finansowe, w czym zapewne duży udział miała trwająca wówczas Wojna Światowa, która później okazała się być „Pierwszą” i niestety, nie ostatnią. W czasie wojny dobra luksusowe – a za takie należało na pewno uznać motocykle czterocylindrowe – nie sprzedają się dobrze. Na zamówienia ze strony armii nie ma raczej również co liczyć. Mięso armatnie nie musi podróżować wygodnie.

DSC_9104

Hendersonowie podejmują trudną decyzję o sprzedaży firmy. Nowym właścicielem staje się Ignaz Schwinn, producent rowerów Schwinn oraz motocykli Excelsior. Produkcja została przeniesiona do Schwinn’s Excelsior Motor Mfg. & Supply Co., 3701 Cortland Street, Chicago, Illinois. Fuzja z Excelsior stała się faktem.

DSC_9099

Ciekawostką jest, że silniki motocykli powstałych w Chicago już po połączeniu Hendersona z Excelsior mają numery rozpoczynające się od litery “Z”, zamiast „H”, jak było to tradycją u Hendersona. Nie muszę chyba dodawać, że motocyklowi puryści uważają za „prawdziwe Hendersony” tylko te egzemplarze, które wyprodukowano w Detroit przed fuzją z Excelsior.

DSC_9107

Ogólnie przyznać trzeba, że czasy Schwinna nie były aż tak złe dla Hendersona. Motocykle były sprzedawane na całym świecie z Australią włącznie. W Wielkiej Brytanii i w Niemczech jako oferowane były jako „American –X” z powodu zastrzeżenia nazwy Henderson.

DSC_9108.jpg

Z upływem czasu Excelsior – Henderson rośnie na pierwszoligowego gracza na amerykańskim rynku, dla którego konkurencją są już tylko Indian i Harley – Davidson. Powstaje legendarna Wielka Trójka. Poza rodzimym kontynentem radzi sobie również dobrze.

DSC_9110

Nadchodzi jednak Ten Dzień. Czarny Wtorek, 29 października 1929 roku. Wielki krach na amerykańskiej giełdzie. Nic już nie będzie takie samo jak przedtem.

DSC_9114

Pozycja Excelsior – Henderson mimo wszystko wydaje się być niezagrożona. Pakiet zamówień jest pełen, produkcja trwa. W kwietniu 1930 roku pojawia się model „Special KL”, który osiągał 45 KM przy 4500 obr/min i był tak elastyczny, że pozwalał na płynne przyspieszanie na ostatnim biegu od 8 aż do 110 mil/h. Pojazd z miejsca zdobył serca amerykańskich stróżów prawa i stał się bardzo popularnym motocyklem policyjnym. Trudno się temu dziwić. Silnik Hendersona pracuje nad podziw gładko, nie trzęsie się, grożąc destrukcją motocykla oraz organów wewnętrznych kierowcy jak dwucylindrowe produkty konkurentów. Ponadto jest bardzo cichy, wziąwszy pod uwagę fakt, że układ wydechowy był wówczas zwykłym kawałkiem rury.

DSC_9118

Ciekawostką jest projekt „Heath Henderson B-4”. Pod tą skomplikowaną nazwą kryje się znany nam już motocyklowy czterocylindrowy silnik Hendersona, który przystosowany został do stosowania w samolotach. Warto bowiem wiedzieć, że Henderson w swoich silnikach od samego początku na dużą skalę stosował metale lekkie, co w tamtych czasach nie było bynajmniej oczywiste. Inna sprawa, że rozwiązanie łożyskowania wału było ponoć przejęte przez braci Hendersonów wprost z ówczesnego lotnictwa.

DSC_9122

Koniec produkcji motocykli nadchodzi wobec tego zupełnie nieoczekiwanie, jak grom z jasnego nieba. W połowie 1931 roku Schwinn zwołuje zebranie szefów wydziałów firmy Excelsior. Mówi krótko:

– „Panowie, dziś kończymy”.

Schwinn uważał, że kryzys może potrwać jeszcze co najmniej 8 lat i w związku z tym nie widzi perspektyw dla dalszej produkcji dóbr „luksusowych”, za jakie uznał motocykle. We wrześniu 1931 roku było już po wszystkim. Marka Excelsior – a wraz z nią i Henderson, zniknęła z rynku. Schwinn skupił się zaś na produkcji rowerów.

IMG_0913

To już w zasadzie koniec marki Henderson, jeśli nie liczyć krótkotrwałego epizodu związanego z próbą jej reaktywacji w latach 1993-2000. Próby zresztą kompletnie nieudanej, mimo utopienia w tym projekcie sterty pieniędzy. Miał powstać motocykl, który „kontynuując najlepsze tradycje marek Excelsior oraz Henderson wypełni istniejącą na amerykańskim rynku lukę”. Tyle marketingowej papki. Zapewne pomyśleliście, tak jak i ja, że powstanie w końcu uczciwa, amerykańska R4 umieszczona w ramie wzdłużnie. No to by było coś! O naiwności… „Super X”, bo tak nazywał się ów prototyp, jak sama nazwa wskazuje miał w założeniu nawiązywać do tradycji Excelsiora i był to najzwyklejszy ze zwykłych  V-Twin, wyglądający zresztą na pierwszy rzut oka jak stary Intruder. Tak, zapewne tego bardzo brakowało na rynku… Na szczęście nie trzeba tego starać się zrozumieć. Projekt oczywiście poniósł kompletne fiasko. No ciekawe dlaczego… Ale zamknijmy już wieko tej trumny. V2 nas dziś tu nie interesuje.

IMG_0915

Wróćmy do amerykańskich czterocylindrowców, bo to jeszcze nie koniec historii. Amerykański czterocylindrowiec nie umarł wraz z katastrofą Excelsior. Stało się to za sprawą… znów Williama Hendersona, który jeszcze w 1920 roku opuścił firmę Excelsior – Henderson by spróbować po raz kolejny swoich sił. Tym razem założył firmę Ace Motorcycles której zakłady znajdowały się w Filadelfii.

IMG_0916

Nie szło mu jednak dobrze. Szczerze mówiąc to nawet bardzo źle. Do tego stopnia, że w roku 1925 roku Ace Motorcycles była już w stanie upadłości a w 1927 stała się własnością Indiana, który wraz z firmą przejął wszystkie aktywa oraz prawa do opracowanego zupełnie na nowo silnika czterocylindrowego. W ten oto sposób  w 1928 roku na rynku pojawił się Indian Four, którego produkcja trwała aż do 1942 roku. Czego nie zniszczyła Pierwsza Wojna Światowa, tego, jak widać, dokonała Druga. Epoka wielkich amerykańskich czterocylindrowców zakończyła się bezpowrotnie. Trwała raptem prawie 33 lata.

IMG_0918

Zaraz, zaraz! 1911 – 1942 to 31 lat. Gdzie te pozostałe dwa lata? Cóż, bracia Hendersonowie, chociaż bardzo zasłużeni to jednak, jak już wspomniałem we wstępie, wcale  pierwsi na tym poletku nie byli. Pierwszy amerykański czterocylindrowiec w motocyklu to zasługa Percy’ego Pierce’a z Buffalo w stanie Nowy Jork, który rozpoczął produkcję takich pojazdów w roku 1909. Co prawda noga podwinęła mu się już w 1912 roku, po wyprodukowaniu niewielkiej liczby motocykli „dla entuzjastów”, jednak jego rzędowa czwórka była pierwszym amerykańskim motocyklem z takim układem cylindrów oraz zapewne inspiracją dla braci Hendersonów.

IMG_0920

Ale to już zupełnie inna historia.

Dillingen 2019

DSC03996

Deszcz z gatunku tych mało intensywnych ale potrafiących padać przez cały weekend potrafi skutecznie pokrzyżować plany. Taki los spotkał właśnie organizatorów zlotu pojazdów zabytkowych w Dillingen. Mimo tego, trochę rupieci jednak się pojawiło. Poniżej krótka relacja.

DSC03977

DSC03976

DSC03981

Widowmaker.

DSC03982

DSC03984

DSC03986

Lotus – komora silnika. Wspaniałe jest rozwiązanie napędu alternatora 🙂

DSC03988

Jesus Chrysler, ale on ładny.

DSC03991

DSC03992

Morris prosto ze stodoły.

DSC03993

Blaszane pudełeczka na różne przydacze. Sprytne.

DSC03996

Na koniec trochę polityki 😉

DSC03998

Dobranoc!

Motobajzel oraz zlot old i youngtimerów Fraulautern 2019

DSC_6840

Perypetie i problemy, które towarzyszyły podróży na tą imprezę, wystarczyłyby spokojnie na scenariusze dla kilku melodramatów. Ale nie ma co rozpamiętywać, bo być może kiedyś Instytut Pamięci Narodowej to rozgrzebie. Grunt że się udało. Było warto i z tego wypływa wniosek, że nie należy się zbyt łatwo poddawać i należy próbować do skutku.

Mała próbka motobajzla:

DSC_6843

Oraz rupieciarnia, czyli to na co wszyscy czekali. Nie zawiedziecie się.

DSC_6844

DSC_6845

DSC_6848

DSC_6847

DSC_6849

Tego się tu naprawdę nie spodziewałem. A jednak.

DSC_6851

DSC_6850

DSC_6874

DSC_6871

DSC_6882

Reprezentacja klasycznych motorowerów była bardzo silna a to za sprawą pewnej ferajny, na której terenie zlot się odbywał. Całkiem sympatyczna miejscówka.

DSC_6853

DSC_6855

DSC_6856

A na zewnątrz…

DSC_6859

DSC_6863

DSC_6864

DSC_6867

DSC_6869

DSC_6873

W dobrym towarzystwie, czyli Z900, Z900 i GPz750 🙂

DSC_6878

DSC_6889

DSC_6891

DSC_6880

DSC_6884

DSC_6885

DSC_6887

DSC_6888

I to by było na tyle. Piwo, kibel i do domu.

DSC_6886