Marcin szedł ulicą, nie bardzo wiedząc, co ma począć dalej. Do urzędu pracy nie było po co się zgłaszać. Przecież zwolnił się sam i nawet nędzny zasiłek mu nie przysługiwał. A o przypadku aby poprzez urząd udało się komuś dostać pracę nawet najstarsi Indianie nie słyszeli. W dziwnym nastroju wrócił autobusem do domu.
Kobieta od której wynajmował mieszkanie od razu się zorientowała, że coś jest nie tak. Przecież nigdy nie wracał do domu przed zapadnięciem zmroku. Do tego na piechotę.
– Jezusmaria! Zwolnili cię z pracy!
– Sam się zwolniłem.
– O Jezusiczku, oczadział do reszty, z czego ty będziesz czynsz płacił…
Marcin nie miał ochoty tego słuchać. Zszedł do garażu. Pod ścianą, przykryty plandeką, stał motocykl. Jego motocykl. Popatrzył na stare, zakurzone żelazo. Zdjął garnitur i rzucił go w kąt, przysięgając sobie że już nigdy nie będzie chodził pod krawatem. Ubrał stare, poplamione olejem dżinsy oraz skórzaną kurtkę motocyklową, którą wiele lat temu kupił razem z kumplem w sklepie z używaną odzieżą zachodnią. Tak w zasadzie to kurtkę znalazł w tym sklepie jego kumpel. Wygrzebał i schował gdzieś w kącie po czym przyjechał natychmiast po Marcina. To były czasy i przyjaźnie. Nie było wówczas sklepów z ciuchami motocyklowymi. Ale jakoś człowiek umiał sobie radzić. Do tego glany z obowiązkowymi, czerwonymi sznurówkami. Miał je jeszcze na studiach. Też kawał historii. Stare czasy. Kiedy jeszcze naiwnie z przyjaciółmi planowali swoją przyszłość. Życie i tak każdemu napisało jego własny scenariusz. Zwykle nie miał on nic wspólnego z marzeniami. Wszyscy ugrzęźli beznadziejnie w tej swojej dorosłości. Jeszcze przed trzydziestką a już nudni, starzy i zużyci.
Włożył kluczyk do stacyjki. Kolorowe kontrolki zaświeciły się wesoło. To dobrze. Oznaczało to, że akumulator jeszcze nie padł na amen. Otworzył dopływ benzyny i włączył ssanie. Odczekał chwilę po czym nacisnął starter, raz, potem drugi. Silnik ożył, wskazówki zatańczyły na zegarach.
Marcin wyprowadził popierdujący motocykl przed garaż, zawiązał chustę pod szyją i zapiął kask. Ruszył przed siebie, bez celu. Przejechał przez centrum miasta, będąc trochę jak w transie. Zatrzymał się w końcu przed nową galerią handlową. Nową dla Marcina. Otwarta była już pewnie z rok temu, tylko nigdy nie miał czasu do niej zajrzeć. Był korposzczurem który wydostał się z firmy na wolność i odkrył ze zdumieniem, że poza nią istnieje jednak jakiś inny świat. Wszystko było w zasadzie dla niego nowe. Patrzył przez chwilę na swoje odbicie w lustrzanych witrynach. Wreszcie miał czas dla siebie. Czy nie tego właśnie chciał? Jednak wciąż, gdzieś z tyłu głowy, miał pewną natrętną myśl. Że to co się dziś wydarzyło, było zbyt pochopne. Z jednej strony czuł dumę i radość z tego, co zrobił. Wyszedł i trzasnął drzwiami. Z drugiej – bał się o jutro. Wyjął z kieszeni telefon i spojrzał na ekran. Żadnych wiadomości, brak nieodebranych połączeń. Na co czekał? Na telefon z firmy? Że niby szef zmięknie, przemyśli sprawę i zadzwoni? Uśmiechnął się gorzko. Takie rzeczy to tylko w produkcjach z Hollywood. Nigdy w prawdziwym życiu. Rozdział zamknięty.
Nie wiedział co ze sobą począć. Urwał się z uwięzi, jednak potrzebował jakiegoś punktu zaczepienia. Jechał bez celu przez miasto aż trafił na znajome peryferia. Tu gdzieś niedaleko była knajpka, w której kiedyś zbierali się motocykliści. Ciekawe czy ciągle jeszcze działa.
Okazało się, że jest jak najbardziej czynna. Marcin zatrzymał się na podjeździe i zamówił colę. Był tu o tej porze jedynym gościem. Dziewczyna za barem spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem i powolnym ruchem podała mu butelkę, jednak dała przy tym odczuć, że nie jest tu mile widziany i najzwyczajniej w świecie jej przeszkadza. Tak. Życie to nie film. Tylko w nich kelnerki same wyskakują z bielizny na sam widok motocyklisty. A rzeczywistość jest jaka jest – tu barmanka najchętniej wykopałaby go na zbity pysk i bardzo cierpi z tego powodu, że mimo wszystko zrobić tego nie może.
Marcin nie miał jednak czasu dłużej zastanawiać się nad tym. Na podjazd wtoczyło się właśnie kilka motocykli. Jeden z przyjezdnych uważnie przyjrzał się wehikułowi Marcina po czym pewnym krokiem podszedł do stolika.
– Cześć! Kopę lat. Widzę że kurtka ci służy!
To był Tomek, zwany Thomasem. Marcin prowadził z nim kiedyś interesy, całkiem udane zresztą. I to właśnie Thomas wynalazł w szmatexie kurtkę Marcina. Thomas kolejno przedstawił przybyłych. Marcin kojarzył z widzenia tylko jedną osobę, reszty nie znał. Jeden z nich okazał się być właścicielem knajpki. Szybko przywołał kelnerkę i złożył kolejne zamówienie dla wszystkich. Dziewczyna skrzywiła się jeszcze bardziej. Właściciel zdawał się tego nie widzieć.
– Dobrze że cię widzę – rzekł wesoło Thomas do Marcina – co porabiasz?
– Od dziś w zasadzie nic – rzekł Marcin ponuro – właśnie zwolniłem się z pracy.
– O, to bardzo dobrze się składa – uśmiech nie znikał z twarzy Thomasa – bo widzisz, mam do ciebie pewną sprawę. Pracuję nad pewnym projektem i potrzebuję wykładowcy. Nie na już. Powiedzmy za miesiąc. Ale takiego, który będzie miał coś do powiedzenia i jak wyjdzie już na środek sali to nie zapomni jak się nazywa. Kiedyś już coś takiego dla mnie robiłeś. Więc jakbyś nie miał nic lepszego do roboty… Wiesz, tak na marginesie to ten garnitur do ciebie zupełnie nie pasował.
Marcin nie wierzył własnym uszom. Problem który nie dawał mu spokoju rozwiązał się sam jeszcze tego samego dnia. Już był spokojny. Miał już jakiś punkt zaczepienia. Oraz dużo wolnego czasu.
Następnego dnia spakował się, postanawiając odwiedzić rodzinę. Miał do przejechania jakieś 250 km. Jednak im bliżej był celu, tym bardziej w głowie dojrzewał mu pewien plan. A gdyby tak rzucić wszystko i… Tak, właśnie.
Bo w końcu, szczerze – kiedy to ostatni raz był na urlopie? Raczej dawno. Tak dawno, że już sam nie był pewien, kiedy to było. Podczas tankowania podjął decyzję. Do rachunku doliczył sobie zapas oleju do silnika i papierową mapę Polski. Nawigacji wówczas jeszcze nie było. Tak swoją drogą, ciekawe, jak wówczas ludzie trafiali do celu?
Jak pomyślał, tak zrobił. W swoim rodzinnym mieście zatrzymał się tylko aby uzupełnić paliwo i napić kawy. Nie anonsował się ze swoją wizytą. Na szczęście. Nie będzie musiał się tłumaczyć ze swoich życiowych decyzji a to byłoby przecież nieuniknione. Zapłacił i szybko ruszył w drogę. Coś gnało go z powrotem na szosę.