Month: Listopad 2016

Wyścigi uliczne motocykli klasycznych w Sankt Wendel # 3

15-12-28-115903

Podobno pierwszy wyścig motocyklowy odbył się zaraz po tym, jak na Ziemi pojawił się drugi motocykl. Jeśli ktoś miał co do tego jakieś wątpliwości to pozbył się ich już drugiego dnia zawodów w Sankt Wendel.

Spóźniłem się nieco na rozpoczęcie zawodów i trafiłem na drugi bieg w najliczniejszej klasie „vintage”, czyli maszyn reprezentujących czasy powojenne. Oczywiście granica nie jest sztywna i w zawodach uczestniczyły również motocykle, których produkcję rozpoczęto jeszcze przed wojną, jak np. Scott. Ponieważ, jak już wyżej wspomniałem, kategoria ta jest reprezentowana najliczniej a na dodatek w wyścigach biorą udział dobrze zorganizowane teamy, nikt tu maszyn ani siebie nie oszczędzał i walka była zacięta. Nie dało się ukryć, że dominują w tej klasie motocykle włoskie, japońskie i brytyjskie.

Po kilku biegach solówek przyszedł czas na to, co tygrysy lubią najbardziej – czyli wyścigi motocyklowych zaprzęgów. Tu liczy się praca zespołu, czyli kierowcy i „pająka”. Na starcie ustawiło się kilkanaście zestawów różnych klas. Wreszcie dano sygnał do startu: silniki ryknęły i maszyny szybko nabierając prędkości, pomknęły pierwszą długą prostą po czym zgubiłem je na chwilę z oczu i tylko odgłosy pozwalały zorientować się, co się teraz z nimi dzieje. A działo się dużo: przeraźliwy pisk opon na dohamowaniu oraz podczas pokonywania pierwszego zakrętu; silniki ryknęły jeszcze przeraźliwiej-to maszyny wyjechały na odcinek prosty; znów redukcje i pisk opon – to oznacza kolejny zakręt. Teraz znów silniki w przeraźliwym jazgocie nabierają obrotów – to zaczyna się druga prosta, słychać jak kierowcy zapinają kolejne biegi, za chwilę maszyny pojawią się na serii ciasnych zakrętów… Redukcja biegów – motory wydają z siebie ryk od którego trzęsie się ziemia, strzały w tłumiki i pisk opon na dohamowaniu; pierwszy z ciasnych zakrętów w lewo – „pająki” przewieszają się przez motocykle, kierowcy trą niemal kolanem o asfalt, walcząc z siłą odśrodkową. Trochę gazu i znów dohamowanie i kolejny zakręt, tym razem w prawo: „pająki” wychylają się z gondoli wózków na ile jest to tylko możliwe, wisząc barkami i głową dosłownie kilka centymetrów od jezdni i krawężnika. Siła odśrodkowa jest bezlitosna, wózki odrywają się kołami od ziemi, kierowcy przewieszają się przez motocykle na ile to jest tylko możliwe, niemalże wchodząc do wózków aby je obciążyć jak tylko się da wiedząc jak niewiele dzieli zestaw od wywrotki. Kolejny zakręt w lewo i sytuacja się powtarza; następnie zestawy wychodzą na prostą – silniki wkręcają się na obroty, z tłumików tryskają fontanny ognia, opony jęczą tracąc przyczepność i kreślą długie czarne linie na asfalcie. Znowu prosta i znów zakręty. Najbardziej zacięta rywalizacja odbyła się pomiędzy trzema zaprzęgami BMW. Tu nie było litości – kierowcy i „pająki” jechali ramię w ramię na granicy ryzyka. Praktycznie większość zakrętów zaprzęgi pokonywały na dwóch kołach albo w uślizgu. Na kolejnym zakręcie jeden z sidecarów złapał nieco dłuższy poślizg, niż to było pierwotnie planowane i zawadził tylnym kołem o belę słomy zabezpieczającą tor i ustawioną przy barierkach dla widzów, wzbudzając wśród widzów prawdziwą panikę. Materiał w który bela była owinięta, w kontakcie z oponą nie miał żadnych szans i w ułamku sekundy zamienił się w kilkanaście żółtych strzępów a słoma rozsypała się po torze i trybunach… Na ścigających się nie zrobiło to żadnego wrażenia, pognali dalej na złamanie karku jakby nic się nie stało…

Gdy opadły emocje i zmielona przez zaprzęgi słoma, na tor wjechała „królewska klasa solówek”, czyli superbike. Tu walka była jakby mniej zacięta, chociaż prędkości osiągane przez supersporty były iście wariackie. Nie za specjalnie służyły im widać bardzo ciasne zakręty na których ciężkie maszyny pokazywały swoje „brzuchy” a kierowcy musieli podpierać się kolanami i łokciami. Za to na prostych i lżejszych łukach (były takie dwa) maszyny i ich jeźdźcy pokazywali co potrafią, przejeżdżając całą prostą w kilka sekund, często na jednym kole.

A gdy wydawało się, że już widzieliśmy wszystko, zapowiedziano nieoczekiwanie wyścigi motocykli klasy „antyk”, czyli maszyn wyprodukowanych do pierwszej wojny światowej. Na starcie pojawiło się kilkanaście staruszków zapomnianych już dziś marek jak Rudge, Motobecane czy Motosacoche, z których większość miała już ponad 100 lat! Większość widzów poszła w tym momencie coś zjeść albo napić się piwa, nie spodziewając się po tym wyścigu większych emocji. No bo cóż ciekawego mogą pokazać maszyny o mocach od 1,5 do 3 koni mechanicznych i których lata świetności minęły 90 lat temu? Okazało się, że pomylili się bardzo a wyścig dostarczył dużo emocji, chociaż na zupełnie innym poziomie. Jak się okazało, staruszki i ich jeźdźcy, często odziani z „duchem epoki” w kombinezony z białego płótna żaglowego dali pokaz umiejętności na sprzęcie, którego większość z nas nie potrafiłaby nawet uruchomić. Dość powiedzieć, że spora część z tych motocykli nie miała skrzyni biegów ani sprzęgła! Skórzane pasy napędowe ślizgały się na prostych, nie pozwalając w pełni wykorzystać mocy i tak cherlawych silników; hamulce istniały tylko w teorii… Mimo to jeźdźcy ścigali się naprawdę! Niesamowity jest widok ponad stuletniego motocykla krzeszącego podestami iskry podczas pokonywania zakrętów… Pierwotne piękno, czysta esencja pradawnych wyścigów – tylko motocykl, chęci i droga…

Kto nie był niech żałuje 🙂

Sankt Wendel, 13-08-2016

Strona Organizatora

Koniec części trzeciej i ostatniej.

Wyścigi uliczne motocykli klasycznych w Sankt Wendel # 2

15-12-28-115903

Nadano wreszcie długo oczekiwany sygnał do zbiórki na linii startu. Uczestnicy zawodów porzucili dotychczasowe zajęcia i złapali co kto tam miał pod ręką; kask, kurtka, rękawice. Ponieważ pierwszy przejazd miał mieć bardziej charakter parady niż wyścigu czy nawet biegu treningowego, nie wymagano tego od zawodników pełnego stroju ochronnego. Ryknęły zapuszczane silniki i maszyny zaczęły wyjeżdżać z boksów.

Nie pozostało mi nic innego jak udać się za nimi, po drodze pilnie wypatrując miejsc do obserwacji i fotografowania jutrzejszych zmagań. Tor został już ostatecznie wytyczony i oznakowany, newralgiczne punkty zabezpieczone. Pomyślano go dosyć ciekawie, składał się z dwóch długich prostych, przebiegających po drogach publicznych, rozdzielonych serią ciasnych zakrętów. Te z kolei wytyczono na wielkim parkingu. Czyli liczyć się będą zarówno możliwości maszyn jak i umiejętności zawodników. Zatem można się będzie spodziewać wspaniałego widowiska.

Tymczasem motocykle zaczęły się ustawiać na linii startu. Trochę potrwało zanim 250 maszyn uformowało długą kolumnę. Teraz stały tuż obok, pomrukując silnikami  i strzelając z układów wydechowych: antyczne, klasyczne, supersporty i sidecary, jedno, dwu, cztero i sześciocylindrowe, dwu i czterosuwowe we wszystkich możliwych układach silników.

Wreszcie sygnał do startu! Dwieście pięćdziesiąt silników ryknęło tak, że zatrzęsła się ziemia! Kolumna maszyn o sumarycznej mocy oscylującej zapewne w okolicach 7000-10000 koni mechanicznych ruszyła przed siebie.

Na jutro zapowiada się wspaniałe widowisko.

Sankt Wendel, 12-08-2016

Strona Organizatora

CDN…

Wyścigi uliczne motocykli klasycznych w Sankt Wendel # 1

15-12-28-115903

Kiedy dwa lata wcześniej, podczas pamiętnego Rajdu Dookoła Linslerhof wizytowałem boksy dla zawodników, dostałem zaproszenie na planowane wówczas 5 wyścigi motocykli klasycznych w Sankt Wendel. Wówczas nawet nie miałem pojęcia jak ciężkim zadaniem będzie zrelacjonowanie tego wydarzenia. Impreza okazała się nadzwyczaj udana a na linii startu zameldowało się ponad 250 kierowców wraz ze swoimi maszynami, reprezentującymi w zasadzie wszystkie najważniejsze okresy w produkcji jednośladów. Przyznaję się szczerze, że takiego rozmachu po tej imprezie to się nie spodziewałem. A w sumie powinienem, zważywszy że wyścigi drogowe organizowane były w Sankt Wendel już od 1948 roku aż do przerwy w roku 1964. Reaktywowano je ponownie w latach 1982-1992. Obecna impreza to kolejna już reaktywacja wyścigów. Dwa dni (z trzech) i ponad 1500 zdjęć – tego nie da się streścić w jednym wpisie. Dlatego postanowiłem podzielić go na części.

Dzień pierwszy teoretycznie nie obfitował w jakieś szczególne wydarzenia. Na późne popołudnie zaplanowano jeden ogólny przejazd w celu zapoznania się z trasą. Ale póki co uczestnicy dopiero się zjeżdżali, inni rozpakowywali się, jeszcze inni dokonywali ostatnich poprawek w swoich maszynach. Niejednokrotnie napotkać można było motocykl czy sidecara rozebranego na części pierwsze wprost na chodniku, w celu znalezienia i usunięcia jakiegoś problemu technicznego. Widok na dzisiejszych zlotach motocyklowych już zupełnie niespotykany a tutaj proszę – całkowicie normalny.

dsc_5068

A jeszcze niedawno znajomy narzekał przy garażowym piwie, że żeby zobaczyć takie sceny trzeba się udać na zlot na Ukrainę, bo jeszcze tylko tam mieszkają ludzie którzy nie boją się trochę rąk ubrudzić. Ci, którym udało się już doprowadzić swój sprzęt do porządku, ustawili się w kolejce do odbioru technicznego. Aby bowiem pojazd mógł wziąć udział w wyścigach, musi przejść badanie.

Czyli jednym słowem, typowe w takich sytuacjach zamieszanie i rozgardiasz, z którego skwapliwie skorzystałem, fotografując to i owo oraz rozmawiając z uczestnikami. Na jednym z motocykli znalazłem naklejkę z napisem „Japoński złom? Nie, dziękuję” oraz adekwatnym rysunkiem:

dsc_5114

Żeby było zabawniej, naklejka umieszczona była na motocyklu Suzuki z wczesnych lat 70-tych. Właściciel motocykla widząc moje zainteresowanie wyjaśnił mi, że takie naklejki rozprowadzali niegdyś po cichu sprzedawcy motocykli BMW, dla których to „japońska inwazja” była prawdziwą katastrofą. Nie jest to w żadnym wypadku przesadą. Gdzie bowiem tylko pojawiła się „japońska zaraza” tam wykresy sprzedaży lokalnych producentów motocykli ostro pikowały w dół, doprowadzając wiele fabryk i związanych z nimi dealerów do bankructwa. Japończycy, długo lekceważeni przez cały świat motoryzacyjny, szybko zbierali doświadczenia i wyciągali wnioski z własnych potknięć. Koniec końców, wkrótce potrafili zrobić wszystko lepiej, szybciej i taniej niż reszta świata. Doszło do tego, że ofensywa „Japońskiej Wielkiej Czwórki” w krótkim czasie zmiotła z powierzchni kontynentu europejskiego dużą część lokalnych producentów motocykli. Pozostałym do nokautu nie brakowało już zbyt wiele. W tej sytuacji któryś z dealerów BMW wpadł na pomysł rozprowadzania takich oto naklejek. „Tonący brzydko się chwyta”, jak mawiał klasyk. Cały pomysł jednak wziął w przysłowiowy „łeb” gdy nagle okazało się, że to właśnie właściciele japońskich motocykli postawili sobie za punkt honoru posiadanie takiej naklejki na swoim własnym motocyklu! „Tajna broń BMW” okazała się być bardzo obosieczna.

Czas szybko płynął na zwiedzaniu, fotografowaniu i rozmowach. Ani się człowiek obejrzał jak dano sygnał dla uczestników do zbiórki do pierwszego biegu treningowego w celu zapoznania się z trasą wyścigu, którego spora część odbywać się miała po odpowiednio zabezpieczonych drogach publicznych.

Tymczasem zapraszam do galerii:

Sankt Wendel, 12-08-2016

Strona Organizatora

CDN…