Fumka, WueFeMka, Wujka Franka Motór – istnieje wiele określeń na jeden z najważniejszych motocykli w historii Polski powojennej, bezpośredniego protoplasty popularnej WSK, czyli pojazdu, którym w schyłkowym PRL-u oraz w latach dziewięćdziesiątych można było co najwyżej narobić sobie wstydu w towarzystwie.
Co ciekawe, WFM tak negatywnych skojarzeń nie budzi, mimo że są to przecież pokrewne konstrukcje. A tak po prawdzie, to wszystkie małe motocykle powojenne są ze sobą mocno spokrewnione. Dlaczego tak się stało, o tym właśnie będzie ta opowieść.
W roku 1945 kończy się druga wojna światowa. Dla nasz szczególnie bolesna. Dwukrotne przejście frontu, okupacja i inna okupacja, a potem marsz wyzwolicieli, którzy teren naszego kraju traktowali jak zgniły kapitalistyczny zachód spowodowały, że z przedwojennego przemysłu nie pozostało prawie nic.
Niemniej już w 1946 roku ówczesna władza „ludowa” rozpoczęła planowanie odbudowy krajowego przemysłu motoryzacyjnego. Rzecz jasna pierwsze skrzypce grała tu komunistyczna ideologia w swej najbardziej siermiężnej postaci. Pierwszeństwo dostały samochody ciężarowe, jako niezbędne w procesie odbudowy. Następnie proste, tanie jednoślady, które miały zmotoryzować społeczeństwo. To była zresztą gorzka pigułka dla ideologów, którzy ogólnie byli przeciwni motoryzacji indywidualnej i zakładali, że wszelkie potrzeby transportowe ludności załatwi transport publiczny. Tyle, że ten nie istniał. Natomiast prywatne samochody osobowe nie zmieściły się już w słowniku pojęć socjalistycznych. Ich rola miała być ograniczona do wożenia dygnitarzy, służb oraz taksówek i specjalnego rozwoju tej gałęzi motoryzacji nie planowano.
Prace ruszyły i już w przeciągu kilku miesięcy powstały pierwsze prototypowe motocykle: kielecka SHL 125 oraz warszawski Sokół 125. Tym co je łączyło był nowy silnik S-01 produkowany w Bielsku-Białej. Był on „zapożyczeniem” z motocykla DKW RT 125, a do polskich realiów dostosowany został przez słynnego inżyniera Ferdynanda Blümke, głównie poprzez zmniejszenie stopnia sprężania, aby dostosować go do znoszenia złej jakości paliwa i smarów, oraz zastosowanie krajowego osprzętu, o niestety gorszych parametrach.
Jednakże pierwsze jednostkowe egzemplarze SHL wyposażone były jeszcze w przedwojenny brytyjski silnik Villiers 98. Kolejne, modele M-02 i M-03, bazowały na konstrukcji przedwojennej z wykorzystaniem silnika S-01. Odziedziczyły po swoim przodku konstrukcję ramy z tłoczonych metalowych profili, która miała swoje wady, ale także zalety, szczególnie w nowej rzeczywistości.
Sokół 125 był dla odmiany kopią niemieckiego DKW RT 125 i zachował w swej konstrukcji ramę rurową.
Były to więc takie misie, na które było nas wówczas stać.
I nie było to nasze ostatnie słowo.
Pierwsze prototypowe motocykle zbudowano w marcu 1947 roku, a miesiąc później zaprezentowano je publicznie. Jednak produkcja seryjna długo jeszcze nie mogła wystartować. Po prostu, od zakończenia działań wojennych minęły zaledwie dwa lata i na rynku brakowało absolutnie wszystkiego. Tak więc mimo obietnic, zapowiedzi i przyrzeczeń pierwsze SHL 125 i Sokoły 125 zjechały z taśm produkcyjnych dopiero na przełomie 1948 i 1949 roku. Przy czym to nie było wcale tak, że taśmy produkcyjne ruszyły i produkcja trwała cały czas. Otóż szło to niemrawo, jak po grudzie, a przerwy spowodowane brakiem materiału zdarzały się nad wyraz często.
Cena nowego motocykla SHL 125 wynosiła 94000 ówczesnych złotych, Sokół 125 był o dwa tysiące droższy. Przy czym należy pamiętać, że w 1950 roku władza przeprowadziła pierwszą z serii wymianę pieniędzy. Wymianę przeprowadzono błyskawicznie, a przelicznik był zróżnicowany. Pieniądze zdeponowane na rachunku bankowym wymieniano bowiem w stosunku 100 starych złotych na 3 nowe złote, ale gotówkę już inaczej – 100 starych złotych za jednego nowego złotego.
W ten sposób skasowano nawis inflacyjny, czyli nadmiar pieniądza na rynku w stosunku do towarów i usług, bowiem większość ludzi wolała trzymać pieniądze w domach, nie ufając komunistycznym bankom. Nazywając sprawę prosto – ludzie potracili część oszczędności. Morał z tej historii jest taki, że władza zawsze znajdzie sposób, aby dostać się do pieniędzy obywateli i nawet schowane w skarpecie nie będą one bezpieczne.
Pierwsze motocykle wyprodukowane po wojnie były bardzo awaryjne, wykonano je bowiem z materiałów fatalnej jakości. Mimo tego popyt wielokrotnie przewyższał podaż. Pod względem wykończenia nie bardzo przypominały też prezentowane w 1947 roku prototypy. O takich rzeczach jak chromowane zbiorniki i felgi, z ręcznym malowaniem i szparunkami można było oczywiście zapomnieć. Z taśm montażowych zjeżdżały „czarne wdowy”, czyli maszyny lakierowane wzorem Forda T* tylko na czarno i bez żadnych ozdobników. Kolorowe malowania zaczęły nieśmiało pojawiać się pod koniec 1949 roku.
W roku 1949 pojawiła się jeszcze jedna nowość. Otóż krajowe motocykle można było od tej pory nabywać na raty. Oczywiście możliwość ta dotyczyła tylko klasy pracującej, aby przypadkiem bardzo poszukiwane dobro nie dostało się w ręce wroga klasowego albo innego kułaka. W sytuacji, gdy popyt wielokrotnie przewyższał podaż ta sprzedaż ratalna nic nie zmieniała i miała wyłącznie znaczenie propagandowe – prosty człowiek miał przez to zrozumieć, że władza o niego dba. W rzeczywistości ten partyjny bełkot przełożony na język ludzki brzmiał następująco: motocykli co prawda nie ma, ale za to można je teoretycznie kupić w systemie ratalnym. Teoretycznie, bowiem motocykle WFM nie były w ogóle dostępne w wolnej sprzedaży. Aby móc zakupić taki pojazd, należało posiadać specjalny talon. Otrzymywało się go zaś za pośrednictwem zakładu pracy, w którym było się zatrudnionym, co gwarantowało, że motocykl stanie się własnością „właściwego” człowieka. Można się było domyślać, co mogło to oznaczać w czasach stalinizmu.
W 1950 roku zakończono produkcję Sokołów 125. Pokonane zostały przez zwykłą rurę, z której wykonywana była rama tego motocykla, a której to ciągle brakowało na rynku, przez co produkcja stała się bardzo kłopotliwa.
Na rynku pozostała zatem tylko SHL 125, która jak wspomnieliśmy, odziedziczyła po przedwojennych przodkach ramę z tłoczonych blach, przez co deficytowych rur nie potrzebowała aż w takiej ilości. To była zaleta. Jednak rozwiązanie to miało i wady, o czym dokładnie wiedzieli już przedwojenni właściciele „Suchej Elki”. Blaszane wytłoczki nie są tak sztywne jak rury, co powodowało, że jeźdźcy o większym temperamencie musieli liczyć się z tym, że rama może ulec zwichrowaniu, a w efekcie motocykl stanie się dwuśladem.
SHL-ka długo zresztą SHL-ką nie pozostała. Jeszcze w 1948 roku zmieniono nazwę przedsiębiorstwa Huta Ludwików na Kieleckie Zakłady Wyrobów Metalowych (KZWM), na szczęście pozostawiając dawne logo SHL.
Władze postanowiły w końcu zreorganizować przemysł motocyklowy w Polsce i stworzyć jeden wielki kombinat, który miał zająć się produkcją jednośladów. Tym razem miało być na poważnie, cokolwiek to w tamtym ustroju miało znaczyć. Padło na Warszawę, gdzie po przekształceniu dotychczasowych zakładów stworzono Warszawską Fabrykę Motocykli, czyli właśnie WFM. Na przełomie 1951 i 1952 roku przeniesiono tu produkcję SHL 125, kończąc jednocześnie jej wytwarzanie w Kielcach.
Jest to ważny moment w historii, bowiem powstanie WFM kończy czasy partyzantki produkcyjnej w PRL. Przynajmniej w teorii. Przy WFM powstaje Dział Badań WFM, w którym zatrudnienie znajdują specjaliści najlepsi z najlepszych w tej dziedzinie, żeby wspomnieć tylko braci Brunów czy Jerzego Jankowskiego. Pomysły i prototypy sypią się jak z rękawa, tylko co z tego? Skonstruowane przez nich nowoczesne zawieszenie teleskopowe rozbiło się o permanentny brak rur na rynku, przez co trzeba było zastępować je zwijaną w rulon blachą. Nowe prototypy silników wędrowały na półkę, bowiem co prawda były interesujące, ale technologicznie zbyt skomplikowane, aby wdrożyć je do produkcji.
W socjalizmie nic nie może być proste i oczywiste, więc WFM produkowała motocykl SHL 125 model M04. W 1954 roku pojawił się jej następca, SHL 125 M05. Od poprzednika różnił się widelcem teleskopowym, ale jeszcze bez tłumienia olejowego. Tymczasem pracowano nad nowym modelem, który nazwano M06. Przy czym oznaczenie to dostało kilka różnych prototypów, różniących się od siebie w sposób dość poważny. Na przykład jeden z nich miał „klasyczną” dla SHL ramę z kształtek stalowych, drugi zaś był konstrukcją rurową.
Oba wyposażono w nowy silnik S-02, będący w rzeczywistości zmodernizowanym S-01. Obie wersje posiadały teleskopowe zawieszenie przedniego i tylnego koła z tłumieniem olejowym i obie były zbyt skomplikowane, jak na możliwości WFM.
Wobec tego do produkcji weszła wersja M06 pośrednia, której konstrukcję wtórnie uproszczono i zunifikowano z wersją M04. Największym zapożyczeniem był silnik, który propagandowo nazwano wersją S-01/54, a którego główną nowością miała być większa dokładność wykonania. Jak to było z tą jakością wykonania, można poczytać w artykule mgr inż. Romualda Sobczaka z 1957 roku, który wprost pisze o tym, że duże rozbieżności mocy silników S-01 w motocyklach WFM spowodowane są niejednorodnością w produkcji. Jak duże były te rozbieżności? Od 3KM do ponad 4KM przy 4250 rpm. Niezły rozrzut. Mieli rozmach.
Nowa M06 weszła do produkcji już pod koniec 1954 roku, usuwając z rynku model M05 po zaledwie paru miesiącach obecności na rynku. Z braku konkurencji była niejako skazana na sukces, jako że motocykle importowane były kilkukrotnie droższe, a krajowego konkurenta nie było.
Z tego też powodu WFM nie miała ciśnienia, aby cokolwiek w tym pojeździe zmieniać. I tak przez lata silnik miał kanały wydechowe przesunięte względem osi symetrii. Takie rozwiązanie stosuje się w pojazdach z pojedynczą ramą, gdyż pozwala na wyprowadzenie układu wydechowego z cylindra. Ma jednak również wadę, gdyż zaburza przepływ gazów, wpływając na sprawność silnika. WFM M06 miała ramę podwójną, więc nie było żadnego powodu, aby pozostawiać niesymetryczny układ kanałów wydechowych, poza tym, że osobom za to odpowiedzialnym przez długi czas nie chciało się z tym nic zrobić. W układzie zapłonowym fabrycznie źle dobrany kondensator potrafił doprowadzić do czarnej rozpaczy i standardową operacją wielu użytkowników WFM M06 było wlutowanie równolegle drugiego kondensatora. Ramy tradycyjnie się wichrowały, pękały źle pospawane główki, golenie i lagi wykonane metodą zwijania z blachy (bo przecież rury były deficytowe) nie posiadały wymaganej sztywności, przez co prowadzenie motocykla było mało pewne, a na złej nawierzchni, czyli wówczas na większości dróg, nawet niebezpieczne. Tylne amortyzatory, poza tym że w ogóle były, niespecjalnie pomagały w czymkolwiek. Miały za to skłonność do wycieków płynu, a nawet gdy poziom jego był właściwy, ich siła tłumienia wynosiła zaledwie ułamek tego, ile powinna. Narzekano na wykonanie siodła, które po pewnym czasie osiadało oraz na zbyt delikatną podstawę centralną, która pod ciężarem motocykla się krzywiła, utrudniając postawienie motocykla na postoju. Na koniec pozostawały już drobiazgi, jak na przykład niska jakość powłok chromowanych, na których szybko pojawiała się rdza. Co ciekawe, od tej wady wolna była powłoka na reflektorze.
Jednak jak się nie ma co się lubi… WFM M06 kosztowała w 1955 roku 7000 złotych, co odpowiadało siedmiu średnim miesięcznym pensjom. Nie było to mało, jednak nie to było problemem. Okazało się, że WFM nie wyrabia się z produkcją, a zapotrzebowanie na proste jednoślady nie maleje. Dlatego władze postanowiły, że otworzą drugą fabrykę w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Świdniku, gdzie będzie produkowany ten sam model M06.
W ramach przygotowań do uruchomienia produkcji w Świdniku zabrano się najpierw za pilotażowy montaż motocykli wysyłanych w częściach z WFM. Zanim jednak linia ruszyła, minął rok. W którym wydarzyło się dużo.
Przede wszystkim Słońce Narodów, Józef Stalin, wspaniałomyślnie zrobił wszystkim prezent i kopnął w kalendarz. Nie chodzi tylko o to, że było to radosne wydarzenie które fajnie jest przypominać. Oto bowiem skruszał także nieco partyjny beton i motoryzacja indywidualna nagle przestała być sprzeczna z ideami socjalizmu, co otworzyło drogę dla innych przedsięwzięć motoryzacyjnych.
Jakby z tej okazji WFM przeprowadziła pierwszą poważniejszą modernizację motocykla M06. Zmieniono wreszcie cylinder silnika, gaźnik i filtr powietrza, wprowadzono pełny osprzęt elektryczny, pojawił się prędkościomierz i licznik kilometrów. Na tym jednak modernizacje się skończyły, jakby WFM uznała, że M06 przybrał swoją ostateczną formę i nie ma sensu poprawiać dzieła skończonego. Tak oczywiście nie było, a M06 od doskonałości dzieliły lata świetlne. Ale skoro popyt wielokrotnie przewyższał podaż, to po co się starać? To nasz miś, na jakiego nas stać…
Nie znaczy to, że w Dziale Badań zaległa cisza. W tym czasie skupiono się na przygotowaniu pierwszego polskiego skutera, bo modsowa moda mimo żelaznej kurtyny jednak do kraju dotarła, głównie wraz z importowanymi pojazdami. Drugim projektem WFM był mikrosamochód.
W 1955 powstało kilka prototypów skutera o nazwie Żuk i rozpoczęto ich intensywne testy w ruchu drogowym. Skuter wyposażono w silnik o pojemności 150 cm3, zblokowany ze skrzynią biegów o trzech przełożeniach. Ciekawostką była ręczna dźwignia służąca do rozruchu silnika.
Doświadczenia wyniesione z testów Żuków posłużyły do powstania kolejnego prototypu skutera, Bąka. Po nim wreszcie powstała Osa, która w 1955 roku została skierowana do produkcji seryjnej.
Oczywiście, jak to już w socjalizmie bywa, uruchomienie produkcji trwało kilka lat. Pierwsze skutery zjechały z linii montażowej dopiero w 1959 roku. Skuter rodzimej produkcji był rzeczą pożądaną i wyczekiwaną przez społeczeństwo. Problem był w zasadzie jeden – cena, która ostudzała zapał nabywców. Osa M50 kosztowała w 1962 roku 17500 złotych. WFM M06 wyceniona była na 7000 złotych, co również przecież nie było mało.
Wadą Osy M50, poza ceną, było przegrzewanie się silnika i w konsekwencji jego zacieranie. Winny był duży, przedni błotnik, który ograniczał przepływ powietrza chłodzącego silnik. Dlatego podczas modernizacji zmieniono silnik na większy i wyposażony w dmuchawę. To wyeliminowało problem z przegrzewaniem się silnika. Pozostała tylko cena.
Z tym radzono sobie w ten sposób, że większość wyprodukowanych w WFM skuterów wysyłano na eksport, w szczególności do Indii. Polscy amatorzy modsowania zwykle musieli obejść się smakiem.
Tymczasem brak modernizacji i inwestowania w podstawowy produkt jakim był motocykl WFM M06 zaczął się mścić. W roku 1962 wyprodukowano co prawda 62000 jednośladów, jednak w prasie zaczęto głośno narzekać na ich fatalną jakość i archaiczną konstrukcję pojazdów. A pamiętać należy, że w reżimach takie krytyczne artykuły nie pojawiają się bez przyzwolenia ze strony władzy.
Tymczasem WSK cały czas modernizowała motocykl M06 i jej produkty okazały się zdecydowanie lepsze od WFM, przy tej samej cenie wyrobu. Rzecz niesamowita, w gospodarce socjalistycznej pojawiła się konkurencja.
W tej sytuacji pod koniec 1964 roku Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego zadecydowało o likwidacji Warszawskiej Fabryki Motocykli. Produkcja jednośladów trwała jeszcze do 1966 roku, przy czym w przypadku ostatnich serii jako producent widnieją Państwowe Zakłady Optyczne, które decyzją władz przejęły majątek zlikwidowanej WFM. Historia socjalistycznego kombinatu motocyklowego dobiegła końca…
Ogólnie w czasie swojego istnienia WFM wyprodukowała oficjalnie 550000 motocykli M06, 23000 skuterów Osa oraz 727000 silników dla innych producentów, takich jak WSK, SHL. Swoje produkty eksportowała do Indii, NRD, Bułgarii, Izraela, Ghany i Pakistanu.
*z tym wyłącznie czarnym malowaniem Forda T to nie do końca jest prawda; był taki moment w produkcji, jednak generalnie auta malowane były na różne kolory, chociaż zwykle był to praktyczny wówczas lakier czarny.