
Z Bacharach postanawiam udać się do St. Goar.

Znajduje się tu jeden z największych zamków w regionie. Niestety, zachował się tylko w postaci ruiny.


Ponieważ zabawiłem w mieście nieco zbyt długo, więc na parking przed zamkiem trafiam na dwie i pół godziny przed zamknięciem obiektu.

W pierwszej chwili obsługa nie chce mi sprzedać biletu, uznając że jest już za późno na zwiedzanie. Po chwili jednak zmienia zdanie. „Młody, to jeszcze powinien zdążyć”. Dzięki za słowa otuchy. Wraz z biletem otrzymujemy plan twierdzy. I tego planu radzę pilnować, bo bez niego nie wydostaniesz się z zamku do rana.

Nie ma w tym cienia przesady. Są zamki pięknie, bajeczne, romantyczne, ciekawe, fantastyczne i niesamowite. Zamek Rheinfels należy właśnie do tej ostatniej kategorii.

Wielokrotne przebudowy i modernizacje twierdzy spowodowały, że jest ona bardzo rozległa. Niby nic nowego, nie jest on jedynym zamkiem, który ma duże rozmiary. Jednak zamek Rheinfels jest rozległy w 4D, czyli wzdłuż, wszerz, w górę… – i w dół.

Dokładnie tak. Pod zamkiem znajduje się niezliczona ilość przejść, lochów, klatek schodowych a nawet podziemnych skrzyżowań. Do tego dochodzi także niesamowita ilość bram, przesmyków i innych zakamarków, także powyżej poziomu gruntu. Ja wiem, że w zamkach jest to w zasadzie rzecz normalna. Jednak nie w takiej ilości jak tu. Można by tym obdzielić kilkanaście innych warowni i jeszcze by sporo zostało. Ten zamek to jeden wielki labirynt i te dwie i pół godziny, które zostały na zwiedzanie to naprawdę jest bardzo niewiele.


Zamek został zbudowany w 1245 roku przez Dietera V jako, jakże by inaczej, miejsce poboru cła od statków płynących w górę Renu. W ten sposób jednak Dieter nadepnął na odcisk miastu Moguncji. Chodziło, rzecz jasna, o pieniądze. Wobec tego Reńska Liga Miast postanowiła „ręcznie” wytłumaczyć panu Dieterowi, że sobie poboru cła nie życzy.

Niestety dla Ligi, wysłane przez nią wojska nie podołały zadaniu. Zamek Rhenfels okazał się być nie do zdobycia. Opowieść o oblężeniu twierdzy prawdopodobnie została później przez heskiego kronikarza Wiganda Gerstenberga „nieco ubarwiona”.

Zamek ulega poważnej rozbudowie w latach 1332 – 1385. W 1370 roku, po drugiej stronie Renu powstaje nowy, mniejszy zamek. Umożliwia on pobieranie podwójnego cła. Tak się robi interesy.


Zamek był jeszcze parokrotnie rozbudowywany i modernizowany. Nie ominęły go również problemy i spory dynastyczne, aż do oblężenia w celu wykonania wyroku sądu cesarskiego.


Gdy sytuacja zdawała się już być opanowana, rozrzutny graf Ernst, pan na zamku Rheinfels, zaoferował warownię królowi Francji, w zamian za odpowiednio wysoką gratyfikację finansową.

Transakcja doszłaby do skutku, gdyby nie inny z grafów, Karl von Hessen, który dowiedziawszy się o zamiarach Ernsta, szybko zajął zamek. Król Francji nie zamierzał zostawić tak tej zniewagi. Jednak kilkukrotne oblężenie nie dało rezultatów. Do czasu. W końcu, co się odwlecze…


Kilka lat później nastała Wojna o Palatynat. Jeśli chodzi o skutki dla zamków w zachodnich Niemczech, to chyba można porównać go do Potopu Szwedzkiego w Polsce. Wojska francuskie nie oszczędzały absolutnie niczego.

W grudniu 1692 roku pod zamkiem Rheinfels staje 28000 żołnierzy francuskich pod wodzą generała – porucznika, hrabiego de Tallard. Obiecał on królowi Ludwikowi XIV jako prezent noworoczny zdobycie zamku Rheinfels. W końcu napsuł on Jego Wysokości już tyle błękitnej krwi…


Okazało się jednak, że z tym prezentem to nie będzie taka prosta sprawa. Co prawda obrońców było tylko 3000, jednak kolejne dwa szturmy przyniosły armii francuskiej tylko ogromne straty. A twierdza, jak stała, tak stała.

Wobec tego sam generał – porucznik, hrabia de Tallard, w towarzystwie swoich oficerów, udał się na zwiad. Znany był on zresztą z brawury i nieostrożności. Tym razem miał pecha. Nie umknął on uwadze członka kompanii strzeleckiej z St. Goar, Johanna Kretscha. Gdy ten zobaczył wrogich oficerów na zwiadzie, wycelował swoją hakownicę w najdostojniej ubraną postać. Odległość wynosiła ponad 200 metrów, praktycznie poza skutecznym zasięgiem ówczesnej broni. Mimo to Johann oddał strzał.


Celny, jak się okazało. Kula nie tylko trafiła w cel, ale przebiła wspaniały pancerz oraz odzianego w nią dostojnika na wylot. Trafionym był oczywiście nie kto inny, jak generał – porucznik, hrabia de Tallard. Przeżył on co prawda tą przygodę, jednak ciężko ranny musiał przekazać dowodzenie. Przejął je marszałek Thomas de Choisy, który zwinął oblężenie.

Tym sposobem twierdza została uratowana. Nie tylko bowiem atakujący ponosili straty. Po dwóch szturmach z pierwotnej liczby około 3000 obrońców, zdolnych do walki została mniej niż połowa.

Czasem naprawdę jedna osoba pojedynczym wystrzałem może zmienić losy wojny.

W roku 1794 francuskie wojska rewolucyjne ponownie stają pod zamkiem w sile trzydziestu tysięcy żołnierzy. Twierdza jest jednak dobrze zaopatrzona. Garnizon liczy co prawda tylko trzy tysiące żołnierzy, lecz oprócz nich na okolicznych wzgórzach stacjonowali również żołnierze z baterii dział. Obroną dowodził niemłody już, bo 77-cio letni Philipp Valentin von Resius.



1 listopada dzieje się rzecz niebywała. Gdy francuscy dobosze dają rozkaz do natarcia, załoga zamku Rheinfels w pośpiechu opuszcza warownię i poddaje ją bez walki. Odwrót był do tego stopnia paniczny, że żołnierze francuscy zajmujący twierdzę, na stołach zastali jeszcze posiłki, których obrońcy nie zdążyli dojeść.

Za ten paniczny odwrót Philipp Valentin von Resius został skazany na karę śmierci, którą później zamieniono mu na dożywocie. W jego wieku wyszło to w sumie prawie na to samo; zmarł w więzieniu trzy lata później.

Francuskie wojska zniszczyły zamek. Jednak ze względu na jego wielkość dewastacja trwała dwa lata i odbywała się etapami.

Od 1812 roku ruiny były eksploatowane jako kamieniołom. Dopiero interwencja księcia Wilhelma, późniejszego cesarza Wilhelma I, położyła kres dewastacji zamku. Od 1925 roku zamek jest własnością miasta St. Goar, które przeprowadziło w międzyczasie kilka poważniejszych remontów.

W tym miejscu można by zakończyć sprawy własności zamku, gdyby nie fakt, że to wcale nie koniec. Otóż w 2018 roku do sądu w Koblencji wpłynął pozew o zwrot zamku Rheinfels. Pozew złożył nie kto inny, tylko sam książę Jerzy Fryderyk. Sąd pozew oddalił a książę zawarł pozasądową ugodę z miastem.

Dobrze że czasy się zmieniają i nie można już nasłać wojska…