Route 01

img20240128_16483161sm

Dawna droga krajowa numer jeden, zwana pieszczotliwie „Jedynką” albo „Route 01”, niegdyś wcale nie wyglądała tak sielsko, jak to ma miejsce dzisiaj. Obecnie służy w zasadzie tylko miejscowym, z rzadka tylko trafi na nią zabłąkany turysta, któremu najwyraźniej pomyliły się zjazdy na przebiegającej równolegle autostradzie.

Zupełnie inaczej było jeszcze w latach dwutysięcznych, kiedy autostrada była tylko odległym marzeniem, w którego realizację zresztą chyba mało kto wierzył niemal aż do końca pierwszej dekady XXI wieku, kiedy naprawdę rozpoczęto przygotowania do jej budowy.

Do tego czasu rolę głównej arterii komunikacyjnej z północy na południe kraju pełniła właśnie osławiona krajowa „Jedynka”. Wąska, jednopasmowa, jedynie z wyasfaltowanymi poboczami, które realnie pełniły funkcję dodatkowych pasów ruchu. Jednego, dwóch, albo i nawet trzech – w zależności od potrzeb i szczęścia. Wyprzedzanie na drugiego, trzeciego i czwartego było tu bowiem na porządku dziennym, przy czym wielu kierowców nie zawracało sobie zupełnie głowy takimi drobiazgami, jak pojazdy jadące z przeciwnego kierunku. Wychodzili najwyraźniej z założenia, że uniknięcie czołowego zderzenia to nie ich problem. Ograniczeniami prędkości większość zupełnie się nie przejmowała, prując ile fabryka pozwalała. W tych warunkach przejazd przez którekolwiek skrzyżowanie, których na drodze numer jeden nie brakowało, przypominało nieco rosyjską ruletkę. Tym bardziej że auta, niezależnie od pory dnia i nocy, tłoczyły się na tej szosie jadąc niemal zderzak w zderzak.

Jakby tego było mało, droga była w kiepskim stanie technicznym, a na niektórych odcinkach wręcz fatalnym, żeby wspomnieć tylko o włocławskiej jej części, która wyglądała jak po ciężkim bombardowaniu, pełna kolein, dziur, wyrw, lejów i pozapadanych studzienek. Pogięte felgi, poprzecinane opony czy wyrwane zawieszenia – to była rzecz normalna, nad którą nie warto było się rozwodzić. Całkiem nieźle, jak na najważniejszą trasę w kraju. Dalej na północ było nieco lepiej, co w żadnym razie nie oznacza, że koleiny albo wyrwy w jezdni były rzadkimi widokami.

Z tych względów najlepiej byłoby tę trasę omijać, tyle tylko, że zasadniczo było to niewykonalne. Szosa po drugiej stronie Wisły była jeszcze węższa i prowadziła przez środek wszystkich napotykanych po drodze miejscowości, przez co jazda nią była jeszcze bardziej upierdliwa, pomijając już konieczność nadłożenia sporej ilości kilometrów.

Tak więc dla „Jedynki” alternatywy w zasadzie nie było, przez co trzeba było się liczyć z nerwami i stresem, szczególnie gdy podróżowało się stareńkim motocyklem, którego prędkość przelotowa oscylowała gdzieś w granicach 80 – 90 km/h. Teoretycznie powinno to wystarczyć do płynnej jazdy w kolumnie innych pojazdów. Problem w tym, że reszta użytkowników w jakieś dziwne ograniczenia prędkości nie wierzyła. Wobec tego należało mieć oczy dookoła głowy i cały czas sprawdzać, czy nie trzeba robić uników przed wyprzedzającymi nas oraz innych pojazdami. Niebezpieczeństwo w postaci zderzaków rozpędzonych osobówek, vanów i ciężarówek czaiło się ze wszystkich stron.

Po 2005 roku zaczęły napływać do nas fundusze z UE i krajową „Jedynkę” postanowiono w końcu wyremontować. Nie żeby jakoś przesadnie, bo w końcu planowano pociągnąć równolegle do niej autostradę, ale nowa nawierzchnia jak najbardziej by się przydała.

DSCN6225

Tak więc wczesną wiosną jechałem sobie z Warszawy w kierunku Torunia krajową „Jedynką” właśnie. Wszystko było jak dawniej, to znaczy pędzące i wyprzedzające się bez ładu i składu samochody, na które oczywiście trzeba było bardzo uważać. Przed zjazdem na Ciechocinek zaczęły się jednak roboty drogowe. Takie na całego. Asfalt po wschodniej stronie drogi został zerwany aż do podkładu i wobec tego obowiązywał ruch wahadłowy. Ponieważ remont odbywał się na długim odcinku drogi, więc zmiany świateł również trwały długo. Szybko utworzył się w tym miejscu ogromny korek. Nie chcąc przegrzać silnika postanowiłem go ominąć. Niewielkim, solowym motocyklem nie był to specjalny problem, chociaż wielu kierowców próbowało mi to uniemożliwić, lub chociaż maksymalnie utrudnić, jakby się obawiali, że zabiorę im tą resztkę asfaltu, która tam jeszcze pozostała. Moje manewry i wysiłki widział człowiek, który sterował ruchem na zwężeniu jezdni. Gdy przedarłem się już na czoło kolumny oczekujących od razu podszedł do mnie.

img20240128_16444082

Szczerze mówiąc, szykowałem się na nieprzyjemności. Jakież jednak było moje zdziwienie, gdy mężczyzna uśmiechnął się i powiedział, że miał kiedyś taką samą Jawę i żałuje, że już jej nie ma.

Asfalt przed nami kończył się dość wysokim progiem. Dalej na dystansie kilku kilometrów była tylko kamienna podsypka. Robotnik wyciągnął z kieszeni miarkę, zmierzył próg na drodze, po czym przyłożył ją do motocykla na wysokości przedniego błotnika oraz wydechów. Pokiwał głową i powiedział: „przejdzie – tylko nie szalej.”

Tym sposobem dostałem drogę wolną. Po asfalcie co prawda jechały ciągle auta z przeciwnego kierunku ruchu, ale ja mogłem pojechać po podsypce. Wystarczyło ostrożnie zjechać z progu, a dalej już poszło. Kamienie były już ubite, więc jechało się po nich dobrze. Potem tylko podjazd pod próg, gdzie znowu dostałem wolną drogę i dalej jazda po asfalcie. Jakiś czas później dogoniła mnie kolumna, którą ominąłem przed zwężeniem jezdni. Teraz już kierowcy pruli na maksymalnej wściekłości. W końcu na zwężeniu drogi stracili dobre dwadzieścia minut życia i teraz próbowali nadgonić czas. Ciekawe, co potem robią z tym całym zaoszczędzonym czasem?

Wyścig trwał aż do następnego wahadełka, na którym sytuacja się powtórzyła. Znowu objechałem stojące w korku te same samochody, z tą tylko różnicą, że kierujący ruchem już z daleka kiwał, abym się nie zatrzymywał, tylko od razu zjeżdżał na kamienie. Widocznie przez radio dostali o mnie informację z pierwszego posterunku. Za zwężeniem jezdni jeszcze raz ta sama sytuacja z wariackim wyścigiem samochodowym, aż do kolejnego miejsca robót drogowych.

Takich mijanek było jeszcze kilka, z czego ostatnia już przed samym Toruniem. W efekcie wjechałem do miasta jako pierwszy z całej kolumny, z którą omijaliśmy się i wyprzedzaliśmy w sumie kilkanaście razy.

img20240128_16483161

Tym sposobem przejechałem prawdopodobnie jako pierwszy po remontowanej „Route 01” – i to nie tylko przed jej oficjalnym otwarciem, ale także zanim położono na niej nową nawierzchnię

2 comments

Dodaj komentarz