Przygotowania do wyjazdu trwają pełną parą. Pozbywam się wszystkiego, co zbędne. Nie ma tego zbyt wiele. Niby wiza jest tylko na rok, ale kto wie co będzie dalej. W efekcie na mój bagaż składają się plecak z aparatem fotograficznym, torba podróżna z ciuchami oraz kilka książek. W portfelu mam 1100 dolarów. To cały mój majątek.
W międzyczasie sytuacja na świecie zaczyna się komplikować. Wojna w Zatoce Perskiej wisi na włosku i ogólnie na tej planecie zaczyna robić się nieciekawie. Ale nie mam czasu nad tym zastanawiać. Jest jeszcze tyle spraw do załatwienia a czas płynie nieubłaganie.
Wreszcie nadchodzi Ten Dzień. Jadę na lotnisko. Taksówkarz o niczym innym nie mówi, jak o możliwej wojnie w Iraku. Tak samo spiker w radiu. Zastanawiam się, czy robi tak specjalnie czy też tylko nie myśli nad tym co mówi.
Odprawa przebiega szybko i sprawnie. W samolocie główny temat to oczywiście znowu ewentualna wojna w Zatoce. Nie mam ochoty tego słuchać, ale się nie da. W końcu, dwie godziny przed planowanym lądowaniem – jeb. Wykrakali. Wojna w Zatoce się zaczęła. To naprawdę nie są dobre wieści.
Z tłumu podróżnych na lotnisku niemal od razu wyłuskuje mnie urzędniczka imigracyjna.
– To wszystkie twoje bagaże? – pyta.
– Tak – odpowiadam.
– Chodź ze mną.
Bez słowa wyjaśnienia. Torba i plecak zostają mi odebrane a ja sam ląduję na dołku. Pomieszczenie ma białe ściany z wielkimi oknami zasłoniętymi żaluzjami. Na środku znajdują się przyśrubowane do podłogi dwa rzędy metalowych ławek bez oparcia. Siadam na jednej z nich. Nie jestem tu sam, jednak nikt nie zaczyna rozmowy. Każdy siedzi osobno, z dala od innych z własnymi problemami. Od czasu do czasu żaluzje na moment rozchylają się. Pewnie żebyśmy wiedzieli, że jesteśmy obserwowani. Co jakiś czas strażnicy kogoś wprowadzają albo wywołują. Ja ciągle siedzę. Tak mijają godziny a we mnie narasta złość. Osoby które przyszły tu po mnie już dawno stąd zabrano a ja ciągle tu tkwię. Złość jednak szybko mi mija gdy strażnicy wprowadzają faceta skutego tak, że może iść tylko w kucki. W zasadzie to oni go wnoszą. Sadzają go na ławce obok, przykuwają do niej dodatkowo kajdanami i tak zostawiają. Wygląda na to że tu naprawdę nie ma żartów. Cóż, pozostaje czekać nie wiadomo na co. Podobno jak już się wpadło po uszy to lepiej jest siedzieć cicho. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zupełnie nie mam pojęcia w co i dlaczego wpadłem.
W końcu wywołują i mnie. Ta sama urzędniczka która wyłuskała mnie z tłumu robi mi teraz przesłuchanie, czepiając się dosłownie każdego mojego słowa. W pewnym momencie mam jej dość i ogłaszam strajk. Już wiem, że do tej Ameryki mnie nie wpuszczą, więc nie będę sobie przedłużał stresu i upokorzeń. Wobec tego ogłaszam urzędniczce, że od tej chwili nie mówię już więcej po angielsku. To ją wybija z roli. W końcu woła tłumacza. A ja mam taką cichą nadzieję, że gdy już tłumacz się pojawi, to rozmowa zacznie przebiegać w spokojniejszym tonie.
W końcu pojawia się tłumacz. Niewysoki, łysiejący facet w garniturze. Teraz on mnie przesłuchuje, dając urzędnicze znak, żeby się nie wtrącała. Czyli że jest nie tylko tłumaczem ale także jej przełożonym.
Na stole leżą moje dokumenty, zarówno paszport jak i koperta z zaświadczeniami z uczelni.
– Opowiedz mi coś o tym – wskazuje na papiery.
Opowiadam więc o tym że studiuję, że jestem w trakcie doktoratu, o urlopie na uczelni i wakacjach które chciałem spędzić w USA podszkalając przy okazji swój angielski. Facet kiwa głową. Nie wiem, co to oznacza. Czy chce pokazać że mnie rozumie czy też że taką bajkę też już słyszał i że wcale go to nie przekonuje. W końcu pyta:
– Czemu masz tak mało bagażu?
A to o to wam chodzi! Odpowiadam, że jestem studentem biologii przyzwyczajonym do życia w akademiku oraz do wyjazdów w teren, więc nauczyłem się obywać bez wielu rzeczy. Zresztą, w sytuacji gdy będę coś potrzebował to zawsze mogę sobie coś dokupić na miejscu. Mam przecież pieniądze. To mówiąc pokazuję mu swój portfel.
Widać zadziałało. Gość daje znak urzędniczce. Ta po chwili przywozi moje bagaże na wózku.
Rzeczywiście, wglądają śmiesznie skromnie.
– Co teraz? – pytam
– Możesz iść – odpowiada urzędnik
– witamy w Ameryce.