Month: Wrzesień 2016

28 Europejski Zlot Zaprzęgów Weiswampach

dsc_6740

Trzy dni na trzech kołach. Z tak zwanych „wygód” organizatorzy zapewniają miejsce pod namiot na wielkiej łące oraz nielimitowany dostęp do jeziora. Mimo tak spartańskich warunków (jak na Europę Zachodnią), do malutkiej mieściny Weiswampach na samym krańcu Luksemburga zjechało ponad 1000 zaprzęgów motocyklowych z całej Europy.

Nie potrafię powiedzieć co za magia tkwi w tych nieco pokracznych pojazdach, że mimo upływu lat nie tylko nie wymarły doszczętnie, wyparte przez łatwiejsze i tańsze w utrzymaniu i zakupie samochody ale jakby tego było mało, ciągle zarażają kolejne pokolenia motocyklistów. Pamiętam za to dokładnie swoje pierwsze spotkanie z zaprzęgiem motocyklowym. Było to na początku szkoły podstawowej a kilkaset metrów od niej znajdowało się biuro przed którym, przez pewien czas parkował Zündapp KS 750 z wozem, należący najwyraźniej do jednego z pracowników. Nic zatem dziwnego że motocykl z wozem przez długie lata kojarzył mi się wyłącznie z ciężkim pojazdem wojskowym, szczególnie radzieckim bokserem, które to pojazdy do niedawna miały w Polsce niemal monopol na „trójkołowość.”

Okazuje się jednak, że jest to wyłącznie specyfika krajów „postRWPG” i świat zaprzęgów motocyklowych w rzeczywistości jest niesamowicie zróżnicowany i kolorowy. Mimo iż na terenie zlotu znajdowało się przeszło 1000 motocykli z wózkami bocznymi, ciężko było znaleźć dwie takie same konstrukcje. Rodzaj zaprzęgniętego motocykla, zakres przebudowy, styl i kolorystyka, wyposażenie – to wszystko w 99% przypadków jest własną inwencją twórczą właściciela. I chyba właśnie to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.

 

Wieswampach, 26-28. 08. 2016

Rzecz o oszczędzaniu albo zasada GIGO w praktyce

pismo

Jak się okazuje, blogerem każdy być może. Chociaż może w tym przypadku lepiej napisać „blogerę”. Dobry znajomy podesłał mi link do pewnego artykułu, w którym to Autor próbuje porównać roczne koszty eksploatacji samochodu osobowego oraz motocykla klasy 125 cm3.

Jedynym pewnym sposobem porównania byłoby zapisywanie sobie stanu licznika samochodu i motocykla na początku roku oraz na jego końcu oraz zbieranie wszelkich rachunków związanych z użytkowaniem tych pojazdów do osobnych teczek i na koniec można by policzyć cenę za przejechanie jednego kilometra każdym z wymienionych.

W innym przypadku do porównania trzeba wprowadzić pewne założenia. Niestety, zawsze jest tak że rezultat końcowy w dużej mierze zależy właśnie od nich i przy oderwaniu ich od życia wynik końcowy nijak ma się do rzeczywistości. Kłania się tu sławna zasada GIGO (Garbage In, Garbage Out) czyli po naszemu: śmieciowe dane na wejściu, śmieciowy wynik na wyjściu.

Tyle mojego wstępu. Przejdźmy zatem do artykułu który pokazuje dobitnie że nieznajomość realiów w żaden sposób nie jest przeszkodą w stawianiu śmiałych tez. Czyli każdy może być ekspertem w dowolnej dziedzinie.

Na początek Autor zakłada przebieg roczny motocykla na poziomie 10 000 km rocznie. Dla motocykla 125 cm3! Grubo, bardzo grubo. Powstrzymam się na chwilę od komentarza na ten temat i zobaczmy, jaki wobec tego przebieg Autor zakłada dla samochodu osobowego. Ktoś, kto przez kilka miesięcy trwania sezonu ma zamiar przejechać malutkim motorkiem 10 tysięcy kilometrów do pracy i szkoły ile może robić wobec tego autem? 20 000 km?  30 000? 40 000? Pudło moi Drodzy. Dla samochodu Autor założył przebieg… również 10 000! W powiedzmy siedem miesięcy 10 tysięcy i w dwanaście miesięcy również dziesięć klocków! Czy tylko ja nie dostrzegam tu żadnej logiki i jakiegokolwiek sensu czy też może jest to taka „alternatywna matematyka”??? Przekracza to moje zdolności pojmowania 😀

Ok. Teraz spróbujmy zachować odrobinę powagi. 10 000 kilometrów rocznie to dla zwykłego użytkownika motocykla 125 cm3 przebieg astronomiczny, praktycznie nieosiągalny. Skąd się to Autorowi wzięło? No cóż, najwyraźniej nie ma On żadnego doświadczenia z motocyklami i automatycznie założył, że przeciętny przebieg motocykla jest równy przeciętnemu przebiegowi samochodu. Oczywiście jest to założenie całkowicie błędne w przypadku motocykli klasy 125 cm3. Praktycznie będzie on wynosił mniej, dużo mniej. Stąd dalsze obliczenia nadają się tylko do kosza.

W tym miejscu można by w zasadzie skończyć. Jednak Autor dopiero się rozpędza i najlepsze jest ciągle przed nami.

Autor porównuje bowiem również koszty zakupu motocykla 125 cm3 i samochodu osobowego segmentu B. I tu ciekawostka, bo Autor porównuje cenę nowego motocykla japońskiego z… używanym Oplem Corsą! Jednak jeszcze zabawniejsza jest argumentacja tego porównania:

Silniki małych motocykli nie mają dużej żywotności wg mechaników (…) do tego cała masa patologi w stylu kręcenia liczników i sprzedaży motocykli po ciężkich wypadkach. Tak że jak chcemy bezproblemowo jeździć do pracy lub szkoły zakup nowego moto wydaje się być najlepszym pomysłem”.

„Koszty samochodu: dla przykładu posłużę się Oplem Corsą C 1.2 75 km, tak samo jak 125 to niższy segment wśród motocykli, tak samo do porównania biorę auto z niższego segmentu. Ponieważ zakup auta używanego jest bardziej opłacalny bierzemy używkę”.

Ciężko za tym Autorem nadążyć. Z jednej strony używany samochód jest cacy i pewny, z drugiej używane moto już nie? Czy mam rozumieć że w przypadku rynku używanych samochodów patologia w stylu kręcenia liczników nie istnieje? Autorowi przypomnę, że prawdopodobnie 90-95 % samochodów na polskim rynku wtórnym ma mocno zaniżony przebieg. Nawet głośno mówi się o tym, jaki przebieg jest w danym sezonie „modny”. Kiedyś było to około 100 000 km, plus minus 2 000 dla dziesięciolatka niezależnie od klasy i rodzaju silnika. Dziś jest to około 170 000 km, również niezależnie od rodzaju silnika 😛 Co do sprawdzenia stanu technicznego „u zaprzyjaźnionego mechanika” – dramatycznej i wstrząsającej przeszłości samochodu czasem nie jest w stanie odkryć nawet autoryzowany serwis danej marki o czym często kupujący dowiaduje się grubo po fakcie, w najgorszym wypadku w chwili, gdy podczas niegroźnego „zdarzenia drogowego” auto rozpada się na poszczególne ćwiartki z których zostało niegdyś pracowicie pospawane w warsztacie przez jakiegoś blacharza-artystę. Nieprzypadkowo w USA istnieje powiedzenie: „uczciwy jak handlarz używanymi samochodami” – i w żadnym wypadku nie jest to komplement. Warto wiedzieć również, że określenie „samochód bezwypadkowy” w języku osób sprowadzających używane samochody oraz nimi handlujących oznacza jedynie że „nikt w nim nie zginął”. A przynajmniej nie od razu, na miejscu.

Oczywiście w przypadku motocykli patologia również istnieje, jednak zdiagnozowanie używanego motocykla nie jest jakimś szczególnym problemem, szczególnie gdy jak większość 125-tek wszystkie podzespoły tego pojazdu – łącznie z ramą i zawieszeniem są na wierzchu a koszty ewentualnych napraw nie są wysokie.

Za używanym motocyklem (ewentualnie nowym Chinolem) przemawia jeszcze jedna rzecz: motocykliści dzielą się na tych co już leżeli oraz na tych, co będą leżeć. Pierwsza gleba jest nieunikniona i pewna i nie ma się co oszukiwać że nam się „na pewno nie zdarzy”. Zdarzy się, zdarzy. W najmniej oczekiwanym momencie. Wobec tego lepiej żeby zdarzyła się na używanym pojeździe lub tanim chińczyku niż nowiutkiej Japonii za 15 000 czy 20 000 zł. Ból psychiki kierowcy i jego portfela będą mniejsze.

O trwałości podzespołów małych motocykli powiem tylko tyle, że ich wytrzymałość jest wystarczająca do zadań jakie dla nich zaplanowano a przekonanie o tym że trwałość silników, opon, hamulców czy napędów jest niska wynika tylko z błędnego wstępnego założenia Autora co do rocznego przebiegu tych maszyn, niezrozumienia specyfiki prowadzenia motocykla oraz zwykłej niewiedzy. Opony w małych motocyklach nawet po 20 000 km mają często całkiem uczciwy bieżnik i ich wymiana nie ma jakiegokolwiek sensu. Autor nie ma pojęcia również o tym, że opony motocyklowe zużywają się w specyficznym rytmie i rzadko wymienia się komplet, bowiem przednia wytrzymuje o wiele więcej niż tylna. Łańcuchy współczesnej produkcji, z małymi wyjątkami, nie wyciągają się jednak jak guma w starych majtkach i normalnie również nie wymagają wymiany co każde 10 000 km. Jak mawiał klasyk: „nie znam się to się wypowiem”.

Ciekawostką jest kwota wydawana na smarowanie łańcucha w motocyklu. W przekonaniu Autora wynosi ona rocznie 1 000 zł!!! Nie wiem czy istnieją smary platynowe, bo naprawdę nie mam pojęcia jaki środek smarny może być aż tak drogi. Ewentualnie należałoby postawić pytanie, gdzie Autor mieszka i czy naprawdę w drodze do pracy musi codziennie przejeżdżać przez rzekę bez użycia mostu…

Rzeczywisty koszt smarowania łańcucha może wynieść kilkadziesiąt do stu złotych. A Autorowi przypomnę, że skoro zajmuje się oszczędzaniem i według Niego konserwacja łańcucha kosztuje 1000 zł rocznie przy jego wartości 250 zł (kwota wzięta z artykułu z zestawienia rocznych kosztów), to czy nie lepiej przesmarować go byle jakim smalcem żeby nie skrzeczał a na koniec roku po prostu go wymienić na nowy i zaoszczędzić w ten sposób 750 zł? Ile kosztuje puszka towotu? No przecież to jest żelazna logika.

Na temat odzieży motocyklowej można by zrobić doktorat. Autorowi za skompletowanie ubioru wyszło 3 000 zł. Jasne. Można i tak. Prawda jest jednak taka, że spokojnie można dobrze się odziać i za połowę tej kwoty i jeszcze coś nam zostanie. Wystarczy odrobina rozeznania w temacie oraz wyczekanie dobrego momentu na zakupy. Warto przypomnieć że takie ubranie kupuje się raz na długi czas, no chyba że ktoś bardzo lubi się wywracać.

Ciekawostką jest, że Autor wielokrotnie powtarza, że bezpieczeństwo jest najważniejsze i nie wolno na nim absolutnie oszczędzać. Zgadzam się z powyższym. Tylko z drugiej strony jak to się ma do zakupu wypierdzianego samochodu używanego za kilkanaście tysięcy złotych o niewiadomej przeszłości. Nie wiadomo czy nie jest czasem z dwóch połówek, czy zamiast poduszek powietrznych nie ma starych gazet, czy pas bezpieczeństwa spełnia jeszcze swoją rolę czy jest już tylko atrapą bo po stłuczce o której nie wiemy nie został wymieniony „dla oszczędności”. Tu jakoś o kwestiach bezpieczeństwa cicho.

A na deser wyniki. Co ciekawe, nawet przy tak abstrakcyjnych założeniach wyszło Autorowi że nowy motocykl w ciągu trzech lat eksploatacji będzie droższy w utrzymaniu od starego samochodu o całe dwa tysiące złotych (odpowiednio 27 170 zł i 24 910 zł). Czyli gdyby kupić Chinola to Autorowi wyszedłby o zgrozo wynik na korzyść motocykla! Tak czy owak, wyniki przy założeniach początkowych wziętych chyba z kosmosu są i tak o kant d**y otłuc.

I jeszcze jedna uwaga Autora:

„Corsa posłuży nam jeszcze ładnych parę lat, a moto jest już mocno wyeksploatowane”. Proszę pamiętać że mówimy o współczesnym japońskim motocyklu kupionym w salonie jako nowy, który aktualnie ma przebieg 30 000km! Mam czasem wrażenie, że Autor myśli ciągle o WSK, dla której był to rzeczywiście koniec drogi i czekał ją albo remont kapitalny albo smutny kres dni gdzieś pod płotem. Tymczasem świat się zmienił i przed tym motocyklem ciągle jeszcze co najmniej dwa albo i trzy razy tyle a uczciwie serwisowany ma się świetnie – w przeciwieństwie do starej Corsy której rozpad, korozja oraz utrata wartości będą postępować a naprawy i serwis powoli staną się nieopłacalne.

No, chyba że Autor jest zwolennikiem smarowania łańcuchów motocyklowych kosztujących 250 zł smarami wartymi 1000 zł. Wtedy może być różnie J

I jeszcze kilka screenów tego wiekopomnego artykułu, dla potomności, żeby przypadkiem nie „zaginął” gdzieś w czeluściach Internetu.

EDIT:

Screeny zostały ukryte na prośbę Autora artykułu.

Dobranoc 🙂

 

 

 

Pustynna burza

DSC_3786

W przeciwieństwie do pierwszej edycji imprezy, tym razem organizatorzy zadbali o jej właściwe rozreklamowanie. Było lepiej niż rok temu – i to pod każdym względem. Narzekać można było jedynie na kurz i upał – ale z drugiej strony, czy odwiedzając festyn miłośników pojazdów militarnych ktoś spodziewał się czegoś innego?

W tym roku impreza otworzyła się bardziej na zwiedzających. Można było między innymi zwiedzić replikę Panzer II. Zaparkowana w pełnym słońcu maszyna dawała mocno odczuć, że robota u Rommla zdecydowanie lekką nie była.

Nie zabrakło różnorakiego sprzętu wojskowego wszelakiego sortu z różnych armii i różnych epok. Nie omieszkano się oczywiście tegoż sprzętu wytarzać w błocie, ukurzyć w wątpliwej konsystencji piachu i umęczyć na wszelkie możliwe sposoby a po wszystkim napić piwa.

Czyli impreza odbyła się tak, jak każdy szanujący się festyn militarny odbywać się powinien.