Month: Lipiec 2020

Sierck les Bains

img20200717_12223098

Sierck to jednak nie tylko zamek, jak by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. To także stare miasto, które samo w sobie jest nie mniej ciekawe niż twierdza książąt Lotaryngii. W przeciwieństwie do zamku, który jest dobrze wypromowany jako atrakcja turystyczna regionu, same miasto wygląda na schowane w jego cieniu a władze nie bardzo wiedzą, co z nim zrobić. Takie dziedzictwo to skarb ale i wyzwanie.

Zwischenablage02

Po krótkim wahaniu postanawiam zostawić jednak motocykl przy zamku, wychodząc z założenia, że co jak co ale twierdzę widać z każdego miejsca w mieście i w związku z tym odnajdę go później bez problemu. Okazało się to prawdą połowiczną. Zamku jednak nie widać z każdego punktu w mieście a ponadto trzeba wziąć poprawkę na jego rozmiary, czego nie zrobiłem i w związku z tym w nagrodę dałem sobie wspaniały, niezapomniany spacer po milionie schodów z różnicą poziomów 200 metrów.  Z drugiej strony jednak, ciągi piesze są dobrze oznakowane i w zasadzie w każdym miejscu w mieście znajdzie się drogowskazy pokazujące kierunek na „Chateau”. Czyli z trafieniem na piechotę na zamek nie powinno być problemu.

Kilkadziesiąt metrów od zamku trafiamy na prawdziwy labirynt wąskich przejść pomiędzy domami. Ponieważ miasto zbudowano na wzgórzu, więc do tego dochodzą jeszcze różnice poziomów pomiędzy uliczkami. Prawdziwe 3D.

IMG_6197

Miasto powstało wokół twierdzy i było oczywiście warowne. Stąd też typowa dla takich miast ciasnota. Domy pozbawione w zasadzie podwórek, ciasne uliczki i wąskie przejścia. Wszystko bowiem musiało zmieścić się przecież w obrębie miejskich murów obronnych. Tu warto dodać jeszcze pewną ciekawostkę. W Sierck najbardziej zewnętrzne domy pozbawione były całkowicie drzwi i okien od strony rzeki. Te ściany bowiem wykorzystywane były jako element systemu obronnego. Taka sytuacja trwała aż do XVIII wieku, gdy w końcu miasto otworzyło się na Mozę. W tym okresie zbudowano również nadbrzeże.

IMG_6205

Ciekawe jest pochodzenie nazwy miejscowości. Niektórzy próbują wywodzić ją jeszcze z czasów rzymskich, jednak jest to raczej mało prawdopodobne wobec braku śladów osadnictwa w tym okresie. Jednak, jak to w nauce bywa – to że nie znamy żadnych artefaktów z tego okresu wcale nie wyklucza ich istnienia. Jednak dopóki takich się nie odnajdzie, dotąd koncepcja ta nie ma podstaw do rozważania. Na początku XIX wieku Sierck stał się na krótko dzielnicą sąsiedniego miasteczka Launstroff. Później przemianowano go na Sierck-sur-Moselle, by na koniec nadać mu obecną nazwę Sierck-les-Bains, która nawiązuje do obecnego w nim przez krótki małego zakładu uzdrowiskowego. Moda na jeżdżenie do wód nie ominęła również tego miejsca. Po XIX – wiecznym uzdrowisku nie ma śladu, nazwa jednak pozostała. Samo życie.

W jednym ze starych domów mieszka tutejsza Pippi Langstrumpf, która udekorowała swój budynek w ciekawy, chociaż momentami dość kontrowersyjny sposób.

IMG_6195

To musi być niesamowicie oryginalna osobowość. Ale tacy ludzie są potrzebni światu – nadają mu kolory, dodając elementy baśniowe do rzeczywistości. Fakt, że wysuwają się przed szereg „zwykłych” ludzi. Ale, na szczęście, w tej części świata nikomu to nie przeszkadza.

IMG_6196

Największy swój rozwój miasto przeżyło w XV – XVII wieku i to budowle z tego okresu dominują w jego starej zabudowie. Jednak klimat jaki tu panuje najbardziej nawiązuje do lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku. To się czuje od razu po zapuszczeniu się w labirynt wąskich uliczek.

IMG_6210

Większość z nich wygląda niestety tak, jakby ostatni remont widziały również sto lat temu.

IMG_6199

Stary sklep z lat trzydziestych XX wieku.

IMG_6209

Oraz zdjęcie podobnego, tylko w okresie świetności.

IMG_6260

Duża część budynków jest opuszczona, niektóre od dawna. Części zapewne nie uda się już uratować.

IMG_6202

Martwa natura i rower:

IMG_6225

To co mnie niezmiernie fascynuje, to brak celowej dewastacji tych obiektów. Co zostawisz – tak będzie stało. Do końca świata i o jeden dzień dłużej. Nic nie zginie.

IMG_6221

W pierwszej chwili mam stracha przed zapuszczaniem się w te wymarłe dzielnice. Ciągle mam w pamięci rodzimy „element”, który zwykle troszczy się o zabłąkanego przechodnia pytając, „czy masz jakiś problem?” Przy czym, naturalnie, nie ma w tym absolutnie nic z życzliwości. Wręcz przeciwnie.

IMG_6223

Tu „elementu” w zasadzie widać nie było. Udało się w końcu napotkać jednego przedstawiciela, ale i on w stosunku do „obcego” zachował życzliwą obojętność. Trzeba bowiem nadmienić, że miejscowi mówią każdemu „Bonjour”, nawet przyjezdnemu turyście.

IMG_6219

W końcu trafiłem także do wymarłej dzielnicy przemysłowej. Tak, niestety, tu przemysł także upadł.  Trudno powiedzieć kiedy, jednak chyba raczej niezbyt dawno. Okazuje się, że ten sam problem jest jednak wszędzie i nie potrzeba do tego żadnej teorii spiskowej. Po prostu w epoce nadmiaru wszystkiego, jaką mamy dzisiaj, problemem nie jest wyprodukowanie jakiegoś dobra. Wyzwaniem jest jego sprzedaż.

IMG_6232

To pewnie także jedna z przyczyn wyludniania się tej miejscowości. Chociaż takie prowincjonalne miejscowości ogólnie nie mają łatwo utrzymać mieszkańców, właśnie z uwagi na swoje peryferyjne położenie i związaną z tym małą atrakcyjność.

IMG_6218

Z dawnej dzielnicy przemysłowej postanawiam iść w kierunku widocznego jak na dłoni zamku. droga najpierw idzie w dół, potem jednak zaczyna stromo wspinać się pod górę. Zamek bowiem opiera się z jednej strony o potężną skałę, wysoką na 200 metrów. I właśnie pod tą górę teraz nieświadomie próbuję teraz wejść. Zaczynają się strome schody, które początkowo nie wyglądają groźnie. Do tej pory motocyklowa kurtka ani buty mi nie przeszkadzały. Ale teraz zaczyna mi się robić gorąco. Pocieszam się, że schody kończą się przecież tuż za zakrętem.

IMG_6229

Wcale się nie kończą. To był dopiero zaledwie początek. Tyle że ja o tym w tamtym momencie nie wiedziałem. Gdybym miał bowiem świadomość, ile tych schodów jeszcze będzie, to z pewnością mężnie wycofałbym się na z góry upatrzoną pozycję. Ale tej wiedzy wówczas nie miałem, więc brnąłem dalej, zrzucając po drodze kolejne części motocyklowej garderoby i dobrnąłem w końcu do celu zlany potem. Współczuję bardzo temu, kto będzie chciał tędy wejść w kombiaku.

IMG_6213

Na jakimś starym niemieckim blogu podróżniczym, którego niestety nie potrafię dziś odnaleźć, przeczytałem, że na jednej ze ścian objawił się mesjasz w postaci plamy po wodzie. Jednak nie udało mi się jej namierzyć więc pewnie nieszczelną rynnę albo rurę kanalizacyjną już naprawiono i objawienie znikło. Ewentualnie może i tą plamę widziałem, jednak nie starczyło mi wyobraźni by dostrzec w niej jakieś oblicze. Nieważne.

IMG_6263

Udało mi się za to spotkać przed jednym z pubów urządzenie wyglądające jak fantastyczna bimbrownica zbudowana z hydroforów, skrzynki na listy, wiklinowych koszy oraz automatu do popcornu. Niby zamysł twórczy rozumiem, wykonania już nie za bardzo. Jednak nawet i to nie pomogło lokalowi przetrwać. Pub jest bowiem od dawna nieczynny.

IMG_6246

Bar „Europejski” na sprzedaż. Nie wygląda to dobrze.

IMG_6262

Wszędzie przewija się ten sam obraz: opuszczone kamienice, niszczejące i pozbawione opieki. Gmina widać że robi coś w tym kierunku, jednak do rozwiązania problemu droga jeszcze ciągle daleka. Pozostaje jednak mimo wszystko mieć nadzieję, że miastu uda się znaleźć sposób na wypromowanie się jako atrakcji turystycznej oraz uratowanie wspaniałego klimatu tego miejsca.

IMG_6244

Muzyka w garażu – Deserted Fear

img20200721_10145725s

Kiedyś to byli czasy. A dziś nie ma czasów”. Może jednak nie jest aż tak źle? Nie ma co porównywać dzisiejszych możliwości do tych sprzed dwudziestu, trzydziestu lat. Do czasów gdy prasa muzyczna w Polsce dopiero raczkowała i gdy któryś z kumpli poświęcił swoje zaskórniaki na zakup takiego periodyku, czytało go na przerwach na raty pół szkoły. Warto wspomnieć o książeczkach z tłumaczeniami tekstów, które czasem można było wówczas zakupić. Dla wielu z nas były to pierwsze kroki w nauce angielskiego. Dla mojego pokolenia było to przecież naturalne. Jednak gdy znajomy wykopał gdzieś na strychu kilka takich książeczek i pokazał synowi, ten nie mógł się nadziwić, że ktoś mógł na serio wydawać coś takiego. A na dodatek byli ludzie, skłonni to kupować. Jakże inne to były czasy, gdy ekspertem i przewodnikiem po muzyce był starszy kolega z imponującą kolekcją dwustu kaset magnetofonowych.

Internet zmienił wszystko. Dziś nawet ci, którzy jeszcze w sumie nie tak dawno prowadzili pamiętną wojnę z Napsterem, sami wrzucają swoje pliki muzyczne do sieci i udają, że tematu nie było. Bo już w międzyczasie zdążyli się nauczyć, że wojując z rzeczywistością bardziej jednak można sobie zaszkodzić niż dopomóc a jak nie ma Cię w Internecie, to nie istniejesz.

Muzyka i rozmowy o niej przeniosły się do sieci. Mało kto kupuje dziś tradycyjne nośniki a chyba nikt nie robi już specjalnych wycieczek do kumpli aby wspólnie posłuchać muzyki. Płyt jako takich też się już nie pożycza – bo i po co? Zresztą, nawet tradycyjne nośniki zamawia się dziś w sklepach internetowych a potem cierpliwe czeka, aż przesyłka znajdzie się w skrzynce pocztowej czy innym paczkomacie. Niby jest prościej i wygodniej a jednak, mam takie poczucie, że to wszystko się jednak stopniowo odczłowiecza.

Z drugiej strony, zakupy muzyczne w sklepie „stacjonarnym” powoli przestają być możliwe. Dziś oferta największego w moim regionie salonu muzycznego, który się jeszcze uchował, liczy może 150-200 tytułów. Zaczyna być porównywalna z moim pierwszym „źródłem”, pewnym małym sklepikiem w którym ponad trzydzieści lat temu zaopatrywałem się w kasety z muzyką. Zaglądało się tam codziennie, wracając ze szkoły. Zasadniczo był to sklep z zabawkami, jednak w głębi, nieco ukryte, znajdowało się osobne stoisko z muzyką. Potęgowało to jeszcze wrażenie undergroundu. Towar trochę jakby „spod lady”. Zawsze było tam na stanie było kilkadziesiąt, może w porywach koło setki, pirackich kaset. Wówczas wydawało mi się, że jest to dużo.

Można by powiedzieć, że historia zatoczyła koło. Jest jednak pewna różnica. Dziś moja własna, prywatna płytoteka liczy kilka tysięcy tytułów. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie taki moment, że moja kolekcja płyt będzie większa, niż to co oferuje największy w okolicy sklep muzyczny. Ciągle mam jeszcze w pamięci długie rzędy regałów z kasetami i płytami w takim „Digitalu” czy „Megastorze” a na nich dobro wszelakie. Ale to już było i nie wróci więcej.

Na zakończenie tego przydługiego wstępu jeszcze jedno spostrzeżenie. Nieważne jest, czy Twoja kolekcja nośników z muzyką liczy kilkadziesiąt, kilkaset czy kilka tysięcy tytułów. Gdy już staniesz rano przed półkami czy regałami, po chwili i tak dochodzisz do wniosku, że jest najwyraźniej za mała – bo jakby nie patrzeć, to ciągle nie ma czego słuchać. A obserwując fejsbukowe wpisy słynnego Maria Konopnicka stwierdzam, że skoro On ma ten sam problem, to historia ta zdaje się jednak nie mieć końca. Dobrze to i niedobrze zarazem.

Jakiś czas temu pojechaliśmy z Żoną do centrum handlowego. Takiego wielkiego grzmota na peryferiach, co to jest w nim wszystko i jeszcze więcej. Śruby, nakrętki, kondomy, dętki… Zapowiadał się zwykły, nudny dzień.

Jednak w okazało się, że w drogerii nieoczekiwanie dostawiono regał z płytami. W tym także z cięższym graniem. Oczywiście, jak za starych dobrych czasów, zanurkowałem natychmiast w jego zasobach, nie spodziewając się jednak wiele. Bo w dyskontach również pojawiają się płyty, często nawet analogowe. Tyle tylko, że zazwyczaj są to „oczywiste oczywistości”, zwykle klasyczne albumy, które goszczą w zbiorach już od wielu lat.

Tym razem czekała mnie kolejna niespodzianka. Spora część płyt była dla mnie kompletną nowością. Zespoły o których kompletnie nic nie wiedziałem bądź albumy znanych mi co prawda kapel, które jednak do tej pory gdzieś mi umykały. Widząc tyle dobra w tak niskich cenach, powiedziałem Żonie żeby pokupowała sobie, co tam kupić musi bo mi się tu jednak trochę zejdzie. Bowiem wbrew temu, co to mówią różne marudy, w muzyce chyba nigdy nie było tak dobrze, jak jest obecnie. Starzy wyjadacze wydają nowe albumy, reaktywują się dinozaury, powracając na scenę z bardzo dobrym materiałem. Wreszcie, przychodzą młodzi, który też mają coś do powiedzenia. Dzieje się bardzo dużo.

Grzebiąc w zasobach regału natrafiłem na płytę zespołu Deserted Fear. Nazwa nic mi nie mówiła, poza tym że brzmi dobrze, jak na ciężkie granie. Okładka też wyglądała ciekawie. Wielką sztuką jest narysować muzykę. A taka właśnie powinna być okładka. Powinno się wziąć płytę do ręki i od razu wiedzieć, co zawiera. Dlatego nie może ona być „jakaś”, byle jaka, aby była. To jest jeden z powodów, dla którego nie potrafię słuchać muzyki z plików czy Internetu. Brakuje mi tej wizualnej, integralnej części albumu.

Tu wszystko układało się w jedną logiczną całość. Już wiedziałem, co płyta powinna zawierać, jeśli zawartość jest tak dobra jak okładka. Oczywiście, w dzisiejszych czasach to nie problem sprawdzić, jaka muzyka jest rzeczywiście na płycie. Ma się przecież w kieszeni tego chińskiego kartofla na Androidzie i za jego pomocą dostęp do wszelkich mądrości wujka gugla oraz jutuba. Ale to by było za proste. Postanowiłem więc tego nie robić. Kolejne pół dnia zżerała mnie ciekawość, co też ta płyta może zawierać. Z każdą minutą się potęgująca. Wreszcie w domu. Rozpakowanie płyty, dotknięcie, powąchanie. Płyty, podobnie jak książki, mają swój zapach i fakturę. Wreszcie krążek ląduje w odtwarzaczu. I ta radość, gdy z głośników płynie muzyka. Wspaniały, klasyczny, techniczny Death Metal. Z wyczuwalnymi elementami Thrashu. Taki jak się spodziewałem, patrząc na okładkę. A nawet dużo lepszy. Wspaniały, klimatem tkwiący w latach dziewięćdziesiątych, mimo iż zespół powstał w 2007 roku. Ale to nieważne. Liczy się to, że chłopaki naprawdę czują klimat a muzyka natychmiast wchodzi do głowy. Coś wspaniałego. Poczułem się jakbym znowu miał te jedenaście czy dwanaście lat i wszystko było nowe, świeże i ekscytujące.

IMG_6441

Zanim płyta się skończyła, w ruch poszedł jednak chiński kartofel z szerokopasmowym dostępem do światowych zasobów internetowych i zamówione zostały kolejne wydawnictwa tego zespołu.

Już normalnie, czyli przez Internet.

O tempora, o mores…

img20200721_10252796

Sen o wolności

img20200411_20133624

Każdy ma w rodzinie jakiegoś nielubianego kuzyna. Takiego z gatunku „głupio – mądrych”, z którym dyskutować nie warto, bo i tak przecież wie wszystko najlepiej. Wobec tego najbezpieczniej jest po prostu zejść mu z drogi w trosce o swój czas i nerwy.

Marcin nie był wyjątkiem. Też miał takowego. Był nim Maciej. Człowiek który nawet wyglądał inteligentnie – dopóki się nie odezwał. Niestety, jak to w takich przypadkach bywa, miał też zawsze dużo do powiedzenia na każdy temat. Wujek „dobra rada” – nieważne czy ktoś tych złotych myśli chciał słuchać czy też nie. Rady te zresztą były nic nie warte, bowiem jedynym osiągnięciem kuzyna było to, że udało mu się wżenić w „dobrą rodzinę”, czyli taką, w której nie musiał martwić się o utrzymanie. Maciej mieszkał u żony, to ona była żywicielką rodziny będąc nawet nie tyle pracownikiem co udziałowcem w rodzinnej firmie, której właścicielem był jej ojciec. Była zresztą ukochaną „córeczką tatusia”, której wszystko się należy i która dostaje zawsze to, co chce. Marcinowi byłoby nawet Macieja trochę żal, bo podejrzewał że nie ma zbyt wiele do powiedzenia w domu – jeśli w ogóle cokolwiek. Byłoby, gdyby nie jedna rzecz. Maciej miał bowiem tą nieznośną przypadłość charakteru, która kazała mu traktować wszystkich z góry. Charakterystyczną zresztą dla ludzi, którzy na swój status nigdy nie zapracowali.

Ale ponieważ był to kuzyn żony, więc Marcin nie mógł go ot, tak spławić. Dlatego też, gdy tylko dowiadywał się, że kuzynostwo na zamiar wpaść z wizytą, usuwał się gdzieś na bok, pod pretekstem że ma coś do roboty. To często działało i kuzyn zostawiał go w spokoju. Czasem jednak nie do końca i kuzyn i tak przychodził poszargać trochę Marcinowi nerwy.

Tym razem było podobnie. Na wieść że dziś ma zamiar odwiedzić ich kuzynostwo, Marcin na wszelki wypadek przygotował sobie w garażu front robót. Tak zwaną „dekorację”. Że jakby ktoś pytał to jest właśnie bardzo zajęty. Zwykle to działa.

Nie dziś jednak. Dziś kuzyn atakuje Marcina bez pardonu, prosto w garażu.

– Wiesz, chcę kupić sobie motocykl” – bez zbędnych wstępów typu „cześć” czy „dzień dobry” wypala kuzyn.

Marcinowi  z wrażenia omal nie wypadł śrubokręt z ręki. To go tu przygnało! A to nowość, bo nigdy nawet słowem nie zdradził że go to interesuje. Zapewne ktoś z biznesowych partnerów jego żony kupił sobie motocykl, bo ostatnio w pewnych kręgach stało się to modne. Innego wytłumaczenia nie było.

-Ale nie takie jak te – wodzi ręką po garażu kuzyn – chcę czopera!

Tu Maciej rozwinął wątek o bardzo szczegółowy, jak na laika, opis maszyny czym utwierdził Marcina w przekonaniu że nie odróżnia czopera od cruisera. Jednak nie miał zamiaru tłumaczyć mu różnic, bo wiedział, że Maciej i tak nie będzie go słuchał. W końcu przecież wiedział lepiej co chciał. Zresztą, słowotoku kuzyna nie sposób było przerwać. Tak się przynajmniej Marcinowi wydawało.

Tymczasem kuzyn roztaczał przed Marcinem swoją wizję motocyklowych zlotów, pełną country, alkoholu i roznegliżowanych panienek, potem podróży w gronie kumpli…

W pewnym momencie Marcin poczuł, że krew w żyłach krzepnie i zaczął dawać kuzynowi dyskretne znaki, żeby zamilknął. Maciej oczywiście ani myślał przestać. Właśnie w swojej opowieści był gdzieś w motocyklowej podróży przez pustynię gdzieś pod Radomiem.

Marcin dostrzegł bowiem coś, czego nie widział kuzyn, stojący tyłem do drzwi wejściowych garażu. Tym czymś był cień. Cień, który okazał się być żoną Macieja.

– A więc to tak! – ryknęła – to tak się panowie tu zabawiają! Wybij sobie z głowy motory, stary ramolu! Zobaczysz, wszystko opowiem tacie!

Kuzyn zrobił się blady jak ściana. Miał niemal łzy w oczach.

img20200411_20144237

– A co do ciebie, samobójco – wyciągnęła pulchny palec w stronę Marcina – to chcę cię poinformować, że Maciek ma rodzinę i nie życzę sobie, żebyś go bałamucił sprośnymi opowieściami o motorach!

Rzecz o tyle ciekawa, że Marcinowi jeszcze ani razu nikt nie dał dojść do głosu.

– Idziemy – powiedziała groźnym tonem do Macieja – nasza noga w tym plugawym towarzystwie więcej nie postoi.

I tak też się stało.

Wyprzedaż garażowa

img20200424_20513173

Ja wiem, że mamy lato, jest ciepło i tak dalej.

Rzecz ma się jednak tak. Znajomy rozpoczął jakiś czas temu przygodę z motocyklami. Zaczął z grubej rury, czyli od zakupienia wszystkiego co niezbędne – ale na wszelki wypadek razy trzy. Niestety, jak szybko zaczął, równie szybko skończył. Po tej przygodzie pozostało kilka sztuk odzieży, którą przy pierwszej sposobności załadował do bagażnika mojego samochodu, uszczęśliwiając mnie niewypowiedziane tymi dobrami.

Tak więc, nowego właściciela szukają trzy pary portek motocyklowych. Dwie pary tekstylnych wraz z wypinanymi podpinkami, paskami i szelkami oraz jedne skórzane.

IMG_6146

IMG_6142

IMG_6152

Do tego oczywiście cały worek ochraniaczy. Wszystko niemal jak nowe, używane symbolicznie. Oznak zużycia nie stwierdziłem.

Oczywiście, jak w każdej szanującej się promocji, w tej także są haczyki.

Pierwszy jest taki, że znajomy to kawał chłopa, więc portki są raczej dla „poważnego” bajkera.

IMG_6157

IMG_6159

IMG_6160

Znaczy się dużego. Ewentualnie takiego, który zna dobrą krawcową.

Drugi zaś polega na tym, że oferta z przyczyn transportowo – logistycznych ograniczona jest raczej dla osób, które przebywają/będą przebywać/znają kogoś, kto akurat będzie tędy przejeżdżał/niepotrzebne skreślić*, w regionie Saary – Luksemburga – Lotaryngii. Ewentualnie mogę się pokusić o dostarczenie tekstyliów gdzieś w okolice tego regionu, ale w granicach rozsądku.

Pora na najważniejsze – czyli cenę. No cóż, Januszem biznesu nie jestem i już chyba nie będę. Oddam więc w dobre ręce za tyle, za ile otrzymałem, czyli za „bógzapłać”, „uśmiech bąbelka” czy inną tego typu walutę. Jeśli uznasz, że warte to wszystko wspólnego wypicia browara to też wcale się nie obrażę.

Jakby co, to proszę pisać w komentarzu. Szkoda żeby dobry ciuch miał stać się żarciem dla moli. Siakoś się dogadamy.

img20200424_20515668

Zamek książąt Lotaryngii

img20200704_19450850

Śmieszna sprawa, ale przejeżdżałem tędy wielokrotnie i nie zwróciłem większej uwagi na górującą nad miastem Sierck-les-Bains twierdzę. Zresztą, stwierdzenie że budowla ta góruje nad otaczającą ją miejską zabudową jest mocno na wyrost. Widać ją z szosy ale sprawia raczej wrażenie ukrytej za domami. Pozbawiona jest większości typowych cech średniowiecznych budowli obronnych i przez to wydaje się o wiele młodsza niż jest w rzeczywistości.

DSC07443

Kilka lat temu próbowałem się do niej dostać, jednak pogubiłem się w labiryncie wąskich, średniowiecznych uliczek starego miasta. Brzmi to może nawet zabawnie, gdy weźmie się pod uwagę, że miejscowość ta liczy nieco ponad 1600 mieszkańców. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że uliczki są tu wąskie, strome i do tego przeważnie jednokierunkowe. Jeden fałszywy skręt i wyjeżdża się w zupełnie innym miejscu niż się planowało – najczęściej na głównej ulicy biegnącej wzdłuż Mozeli. Zasadniczo wszystkie drogi prowadzą tu w kierunku rzeki.

DSC07633

Wobec tego sprawę wówczas sobie odpuściłem. Aż do teraz. Będąc znowu przejazdem w Sierck-les-Bains i korzystając z weekendowego, niewielkiego ruchu, postanowiłem spróbować ponownie dostać się w okolice zamku. Tym razem próbuję inaczej i zamiast w prawo, na głównym skrzyżowaniu jadę prosto. W ten sposób znów wjeżdżam na starówkę, jednak tym razem z innej strony. Znów dojeżdżam do kolejnego skrzyżowania. I znów do wyboru są trzy drogi. Gdzie teraz? Niby to weekend, ale uliczki są tak wąskie, że motocykl skutecznie blokuje ruch na skrzyżowaniu. To gdzie jechać?

Na szczęście to prowincja i tu nikomu nigdzie się nie spieszy. Jakiś starszy człowiek w zdezelowanej furgonetce wskazuje mi życzliwie środkową uliczkę.

– Merci!

Droga pnie się pod górę. Wjeżdżam na mostek nad rzeczką Montenach. To chyba dobrze. Znów dojeżdżam do rozwidlenia dróg. Ale teraz wybór wydaje się prosty. Górę zamkową mam po lewej, Mozelę po prawej. A więc w lewo.

To był właściwy wybór. Uliczka jest naprawdę stroma i wąska, do tego pełna zakrętów. Aż boję się pomyśleć, co by się stało, gdyby z góry, zza zakrętu, wyskoczyła nagle przeładowana furgonetka. Chodników, rzecz jasna, nie przewidziano. Bo i jak? Mogłyby mieć co najwyżej szerokość krawężnika. Więc do potencjalnych zagrożeń dochodzą także ewentualni przechodnie.

Bingo!

DSC07446

Droga kończy się parkingiem przy twierdzy. Teraz już nie wydaje się tak mała jak widziana z dołu, jednak nadal nie robi wielkiego wrażenia. Jak mylny jest to osąd, okaże się za chwilę.

DSC07460

Wstęp jest płatny i kosztuje 6 Euro od dorosłego. W pierwszej chwili wydaje mi się to nieco wygórowaną ceną, jak za zwiedzanie kilku ogryzków murów. Ale postanawiam spróbować.

DSC07470

Moje wyobrażenie o tym obiekcie okazało się być bardzo mylne. Budowla ta pochodzi z X albo XI wieku i jest jednym z najstarszych zamków we wschodniej Francji. Są i tacy, którzy próbują przeciągnąć jego rodowód aż w starożytność, wskazując, że nazwa miejscowości Sierck pochodzi od łacińskich słów „circum” i „circulus”, które odnoszą się do położenia tego miejsca w pętli rzeki Mozeli.

DSC07471

Oczywiście nie można wykluczyć wcześniejszego istnienia w tym miejscu fortu galijsko-rzymskiego Castell Castellum, jednak zważywszy na brak dowodów archeologicznych są to tylko spekulacje.

DSC07477

W każdym razie do X wieku tereny te należały do biskupów Trewiru. Potem na arenę wkracza rodzina de Sierck, która przejmuje władzę nad tym miejscem. Pojawia się ona w zasadzie nie wiadomo skąd. Na temat ich pochodzenia historycy snują różne domysły. Jakby nie było, jednak to pod ich rządami zamek i powstałe w jego cieniu miasto rozkwitają i przeżywają swój złoty okres. Niektórzy panowie de Sierck dostępują wysokich stanowisk religijnych, jak na przykład niejaki Jean de Sierck który dochrapał się biskupstwa Utrechtu a potem Toula (zmarł w 1305 roku) czy też Jacques de Sierck (zmarł w 1456), który jako arcybiskup Trewiru wsławił się założeniem w tym mieście uniwersytetu. Piastowanie tak wysokich funkcji podnosiło oczywiście prestiż i znaczenie zamku w Sierck.

DSC07484

Kroniki wymieniają jeszcze pana Ferri de Sierck, który w 1285 roku podczas turnieju Chauvency-le-Château, który odbył się w pobliżu Montmédy, rywalizował z niejakim panem Millet de Thil oraz Arnolda von Sierck (1366–1455), żonatego z Elisabeth z Beyer von Boppard, który zbudował zamek Meinsberg, dziś znany jako pięknie odrestaurowany zamek Malbrouck. Czyli panowie de Sierck nie tylko się modlili.

DSC07491

W każdym razie zamek Sierck i miasto rosły w siłę i autor pewnego francuskiego przewodnika turystycznego wcale nie przesadzał, że na wycieczkę po zamku należy się zaopatrzyć w dobre buty, bo chodzenia będzie dużo. Również po niewygodnych, średniowiecznych schodach. To okazało się prawdą. Zamek jest niesamowicie rozległy, chociaż z zewnątrz wcale nie robi takiego wrażenia.  Jednak to tylko pozory. Sama długość murów obronnych jest niesamowita. A gdy doliczymy do tego dobrze zachowane kazamaty, podziemne przejścia, masywne wieże i bastiony obronne – robi się naprawdę ciekawie.

DSC07560

DSC07576

DSC07582

DSC07587

DSC07590

Koniec zamku nastąpił z chwilą zdobycia go przez Francuzów. Stało się to 4 września 1643 roku. W roku 1661 Sierck został na stałe włączony do korony francuskiej. Odtąd zamek przestał pełnić funkcje reprezentacyjne. W związku z tym ówczesny minister wojny, niejaki Louvois, w 1673 roku nakazał zburzyć książęce budynki mieszkalne. Uzyskaną w ten sposób przestrzeń przeznaczono na potrzeby militarne. Zamek stracił swój pierwotny, średniowieczny wygląd.

DSC07505

Natomiast w XVII wieku Vauban Sirck przekształcił go ostatecznie w fortecę z barbakanami.

DSC07449

Mimo to zamek ma swój niepowtarzalny charakter. Wiele detali architektonicznych nadaje mu wręcz śródziemnomorski wygląd.

DSC07615

Przez różne zawirowania losu nie zachowało się jego oryginalne wyposażenie. Piekarnię odtworzono:

DSC07502

DSC07519

Latryny są z XVIII wieku.

DSC07554

A smoki i gargulce są współczesne, bo cóż to za średniowieczny zamek bez smoków.

DSC07539

DSC07549

Na zamku, który pierwotnie, jak mi się wydawało, obejdę w piętnaście minut, spędziłem ponad dwie godziny. A tam, w dole, czeka średniowieczne miasto…

DSC07462

Ale o tym przy innej okazji.

Koniec świata na końcu świata

img20200706_20330863

Pewnych spraw przewidzieć nie sposób. Uniknąć też się ich nie da. Oto podczas przejazdu na skróty (czytaj: przez zadupie), ducha wyzionął gaźnik. Po prostu. Wziął był się i umarł, unieruchamiając zaprzęg w szczerym polu w prażącym letnim słońcu…

IMG_20200706_130236

Przezornie zabrany na tę okoliczność zestaw podstawowych kluczy i śrubokrętów na niewiele się przydał, bowiem urządzenie to straciło niemal całkowicie możliwość regulacji, nie reagując już zupełnie na próby przywrócenia mu normalnych ustawień.

IMG_20200706_125934

Gaźnik jako metafora życia…

Kiepskiej jakości zdjęcia zrobione zostały przy użyciu tak zwanego kartofla, czyli telefonu komórkowego na którego ekranie wyglądają one nawet nieźle, jednak w rzeczywistości już nie tak bardzo.

img20200706_20362094

Z drugiej zaś strony, jak mawiają starożytni fotografowie, najlepszy aparat fotograficzny to ten, który w danej chwili masz przy sobie.

Historia jednego zdjęcia

img20200425_20191896

Upływ czasu to coś oczywistego. Fizycy twierdzą nawet, że nie ma specjalnego powodu, dla którego miałby on płynąć w jedną tylko stronę. Ale jednak, mimo tego, budzimy się codziennie starsi a nie młodsi.

Niemal równo osiem lat temu w tej miejscowości kupiłem wrak tego motocykla. To właśnie jest ten egzemplarz, przy którym Niemiec płakał jak sprzedawał. Ze szczęścia.

Po zakupie trochę pchałem a trochę niosłem swój zakup do mojego ówczesnego miejsca zamieszkania. Wyszło w sumie jakieś 12 czy 14 kilometrów. W tym zaś właśnie miejscu urządziłem sobie swój pierwszy postój. Dworek ten był wówczas w dobrym stanie, zamieszkały i użytkowany. GPz zaś przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Nawet się zastanawiałem, czy wypada stawiać w tak dystyngowanym miejscu mojego grata.

DSC07411

Dziś sytuacja nieoczekiwanie wygląda odwrotnie. Motocykl jest odrestaurowany a dworek nieoczekiwanie popada w ruinę. Mam nadzieję, że to jednak tylko stan przejściowy. Bardzo bym nie chciał, aby ten dworek podzielił los wielu innych miejsc, które zginęły bezpowrotnie. Tyle ich było…

Gdybym miał świadomość że wkrótce znikną na zawsze to utrwaliłbym je chociaż na zdjęciach.

img20200425_20070651

Ale kto to mógł przewidzieć?