Month: Czerwiec 2019

Zdążyć przed niepogodą

DSC03242

Niby człowiek z cukru nie jest, ja jednak niespecjalnie przepadam za wodą za kołnierzem oraz w butach i staram się tych „przyjemności” unikać jak mogę.

DSC03239

Może to „nie po męsku”, może i „niegodne twardziela na motorze”, jak to ostatnimi czasy próbował mi to ktoś klarować… Cóż, trudno. Swoje w życiu już przejeździłem, także w deszczu, gradzie w otwartym kasku (mam jeszcze wszystkie zęby) oraz padającym śniegu, zaliczyłem też dwie hipotermie, wobec czego uznałem, że już nie muszę sobie niczego udowadniać. Ani tym bardziej innym.

DSC03236

Jazdę na motocyklu traktuję jako przyjemność, w związku z czym staram praktykować ją w miarę możliwości w komfortowych warunkach i okolicznościach przyrody.  W życiu jest wystarczająco dużo rzeczy, które robimy bo musimy a nie dlatego, że są przyjemne. Ot, chociażby płacenie podatków.

DSC03230

Ostatnie zdjęcia przed załamaniem pogody.

Zlot pojazdów amerykańskich Merzig 2019

DSC_4460

Namnożyło się nam tych zlotów amerykańszczyzny, oj namnożyło. Człowiek nie nadąża odwiedzać. Nie mam oczywiście nic przeciwko temu. Jest wręcz przeciwnie, bo motoryzacja zza wielkiej wody jest ciekawa. Całkiem różna od naszej, bo i inne uwarunkowania i inna historia a i ropy całkiem dużo, która jest tania na dodatek. No, może to ostatnie to już powoli odchodzi do przeszłości. Niemniej kraj ogromnych przestrzeni i, co się z tym wiąże, także wielkich odległości, wykształcił swój specyficzny styl. Do którego mam pewien sentyment, jako że zdarzyło mi się w życiu tam nieco pomieszkać. Tyle tytułem usprawiedliwienia.

Na początek powiało chłodem.

DSC_4479

I to nie tylko dlatego, że radiowóz z Alaski. Mówi się, że USA to kraj wolności i demokracji. Ma to to w sumie trochę tyle wspólnego z prawdą co dowcip o tym, jak to w Moskwie na Placu Czerwonym rozdają samochody. Tej amerykańskiej wolności zdarzyło mi się zaznać na lotnisku w Chicago, na pół dnia lądując „na dołku”. Oczywiście z takimi atrakcjami jak rewizja osobista, prucie bagaży, przesłuchania i wielogodzinne oczekiwania nie wiadomo na co. Moją przewiną było to, że przyleciałem do USA godzinę po tym, jak George W. Busch postanowił, wraz z sojusznikami, rozpocząć inwazję na Irak. Więc jako młody, biały chłopak z kraju, który solidarnie z USA w owej inwazji uczestniczył, zostałem zatrzymany jako potencjalny terrorysta. Logiczne. Ale to temat na osobną opowieść.

„- Pokażcie no obywatelu, co tam macie w bagażach skitrane”.

DSC_4371

Zostawmy te złe wspomnienia i porozkoszujmy się Rock’n Rollem. Bo muzyka łagodzi obyczaje. Podobno.

DSC_4373

Przy muzyce lepiej się zwiedza. A tymczasem Dodge Challenger.

DSC_4372

Dodge Charger.

DSC_4375

DSC_4376

DSC_4378

Detale:

DSC_4382

DSC_4445

Duże złoża chromu.

DSC_4436

DSC_4438

DSC_4440

DSC_4443

Różowa Pantera.

DSC_4413

DSC_4389

DSC_4459

Ford 68 z 1926 roku z silnikiem od Corvette. 5,7 litra, 300 KM.

DSC_4398

DSC_4393

DSC_4395

DSC_4396

DSC_4399

DSC_4466

Znajomy żałował, że już nie robi się kolorowych tapicerek w samochodach. Może to jednak dobrze, bo tu można się nabawić się nerwicy.

DSC_4414

Ta wajcha przy kierownicy jest wspaniała.

DSC_4417

Zegary, zegarki, zegareczki.

DSC_4418

Mustangi.

DSC_4385

Pepé Le Pew, znany u nas jako Pepé Le Swąd informuje, że pojazd nie jest wyposażony w katalizator.

DSC_4386

Ale że Diesel? 😮

DSC_4427

Wspaniała kompozycja.

DSC_4409

Indian. Mają w ofercie fajnego scramblera na Scoucie, jednak tu go nie przywieźli. Nie wiem czemu.

DSC_4405

DSC_4406

Oraz BMW sztuk jeden. Więcej jednośladów nie stwierdzono.

DSC_4404

Samochody z USA to nie tylko V8.

Może być i V12, jak na przykład ten Plymouth z 1946 roku.

DSC_4431

DSC_4430

DSC_4433

W sumie fakt, downsizing w USA się nie przyjął.

DSC_4425

Wytnij i przypnij.

DSC_4473

DSC_4426

Handmade.

DSC_4474

DSC_4401

DSC_4402

Maestro przy pracy.

DSC_4475

DSC_4477

Przystanek Alaska. Pamięta to ktoś jeszcze?

DSC_4416

Corvette. Gdy jako dziecko dostałem takiego resoraka (Matchbox, z Pewexu!), byłem pewien, że takie auto nie istnieje naprawdę. No bo jak to… Za oknem Syreny i Maluchy a tu takie coś… A jednak.

DSC_4422

Samochód rolniczy. Prawie jak Tarpan. PRAWIE.

DSC_4407

DSC_4469

Żuk też miał kratki 😛

DSC_4410

Lubię te ścięte przody.

DSC_4419

DSC_4447

I to by było na tyle.

See U…

DSC_4471

Pierwszy dzień lata

DSC_4496

Są na tym świecie rzeczy, o których nie śniło się fizjologom”. Tak przynajmniej mawiał klasyk. Dziś pierwszy dzień lata a ja siedzę w garażu walcząc z materią. No dobrze, niby jeździłem dziś rano jedną z solówek, jednak po to by pozałatwiać różne sprawy, więc to chyba się jednak nie liczy.

Nie wdając się w szczegóły, to przypadek ten ogólnie jest dość ciekawy. Zaprzęg zaniemógł na wiosnę. Z jednej strony zaskoczenie, bo jeździł „do końca”, jako jedyne objawy chorobowe wskazując tylko padający akumulator, którego powolna agonia trwała zresztą już przynajmniej drugi sezon. Trudno, to element eksploatacyjny i jako taki podlega okresowej wymianie. Nie ma problemu.

DSC_4496

Co ciekawe, współpracy odmówił zupełnie inny układ. Nie mający nic wspólnego ze zdychającym akumulatorem ani zeszłoroczną powodzią. Podzespół, który przez wiele lat pracował całkowicie bezawaryjnie. Cóż, nic nie może przecież wiecznie trwać…

Objawy dość charakterystyczne, części w kraju zamówione, dwie paczki mają dojść, znajoma ma je podrzucić. Trochę to logistycznie skomplikowane. Ale inaczej się nie da.

Dziś nastąpiło jednak pewne zaskoczenie. Wytypowany jako uszkodzony element szwankującego podzespołu okazał się co prawda rzeczywiście zużyty, jednak o dziwo, nie tylko on. Okazało się, że wymiany wymagają również dwie kolejne części. Tego już nie brałem pod uwagę, filozoficznie zakładając, że jeden problem ma jedną przyczynę. Cóż, tym razem praktyka wzięła górę nad teorią.

DSC_4586

Wyżej czegośtam Panie, nie podskoczysz, jak mówi przysłowie. I gdy tak siedziałem sobie przy kawie dumając nad tym, ile czasu będę czekał na kolejną dostawę części zamiennych, przypomniałem sobie nagle, że przecież kiedyś, dawno temu, gdy wyjeżdżałem motocyklem na dalsze wypady, pakowałem w bagaże tak zwane „przydacze”, czyli rozmaite drobne części, które ewentualnie mogą się przydać. Albo i nie. Bo wiadomo, w podróży może być różnie. Jedna z toreb, których wówczas używałem, powinna tu gdzieś jeszcze być. Zapomniana od lat, bo uszkodzony suwak. Znaczy się sam go zepsułem. Co prawda i tak go nie naprawię, jednak szkoda wyrzucać gdy torba przecież „prawie dobra”… Człowiek ma jednak coś z chomika. Torbę zlokalizowałem dość sprawnie. Szybkie przetrząśnięcie jej zawartości i oczom nie wierzę! Jest wszystko co potrzebne i jeszcze trochę na dodatek! Części, które przeleżały w niej pewnie z dziesięć lat. Albo i dłużej. Na niektórych dumne napisy „Made In Poland”.

Demontaż motocykla szedł wyjątkowo opornie, za to składanie wszystkiego z powrotem do kupy – o dziwo, błyskawicznie. Jeszcze tylko podkraść Żonie suszarkę do włosów, pół godzinki i gotowe. Wszystko elegancko poskładane na nowych i „nowych – starych” częściach. Silnik wesoło popierduje, można wreszcie rozpocząć sezon letni.

Morał zaś z tej historii jest taki, żeby jednak mieć nawyk zbierania „przydaczy”. Bo nigdy nie wiesz, kiedy tak naprawdę mogą okazać się bardzo potrzebne.

Motobajzel Wadgassen Outlet Center 2019

DSC_4160

Tegoroczny graciarski kalendarz pokrzyżowała nam pogoda. Bo o ile z deszczem w maju liczyć się trzeba, o tyle ze śniegiem już niekoniecznie. A tenże spadł sobie znienacka w dużej części Europy a temperatury zrobiły się zdecydowanie zimowe.

Pogoda nie dopisała, frekwencja również. Mimo to trochę ciekawych rupieci dało się jednak zobaczyć.

Wspaniały trzygarowy dwusuw od KHI. Mimo że to „tylko” ćwiarteczka to jednak sam jego widok podnosi już tętno.

DSC_4155

Coś, czego się w tym miejscu zupełnie nie spodziewałem. A jednak.

DSC_4156

Miele. I nie jest to sprzęt AGD.

DSC_4158

Ariele dwa.

DSC_4160

Wspaniały miks przyczepkowy. Honda i wózek od sovieta.

DSC_4163

Z powodu zimowych temperatur oblężenie przeżywał Clubhouse z kawiarnią i oryginalnym wystrojem. BSA i podręczna biblioteczka.

DSC_4165

New Map. Mimo że nazwa sugeruje inaczej, w rzeczywistości była to firma francuska z siedzibą w Lyonie. Powstała ona pod koniec XIX wieku a produkcją motocykli zajmowała się w latach 1925 -1960. Na zdjęciu motocykl New Map OHV L3 z 1934 roku. Maszyna wyposażona jest w szwajcarski silnik MAG 1C14H, jednocylindrowy, czterosuwowy z rozrządem OHV, który z pojemności 343 ccm osiągał 15 KM. Motocykl posiada brytyjską,  czteroprzekładniową skrzynię biegów firmy Burman z Birmingham. Czyli globalizacja w latach 30-tych XX wieku.

DSC_4166

Rupiecie:

DSC_4169

Takie cuda. Nie chodzi tu o materac.

DSC_4170

Pierwszy i jedyny chyba zaprzęg.

DSC_4173

Gnome-Rhône razy dwa.

DSC_4174

DSC_4175

I jeszcze raz.

DSC_4176

No proszę. GPz 900R Ninja z 1989 roku. Gość ma ją od nowości i natrzaskał nią do tej pory 160000 km. Czyli trochę drogi jeszcze jest przed moim egzemplarzem 🙂

DSC_4177

A teraz coś z zupełnie innej beczki. MZ która chciała do NATO.

DSC_4181

Enedrowdowski motocykl z amerykańską skrzynką amunicyjną. Teraz już widzieliście wszystko.

Dobranoc!

Wieczorową porą

DSC03214

Osiągnąłem dzisiaj stan permanentnego nienajeżdżenia. Zjawisko, które zaczyna się rozumieć dopiero po pewnym czasie i odpowiedniej dawce kilometrów na właściwych motocyklach. Pozorna sprzeczność i nielogiczność w sytuacji, gdy „lepszy motocykl” wcale nie oznacza, że jest „lepiej”.

DSC03220

Wyjechałem dziś rano bez celu. Ot, po prostu, przejechać się. Na dużym, sportowym turystyku. Nie wiedząc kiedy, zrobiłem kilkaset kilometrów na terenie trzech państw. Po południu wróciłem do domu. Zsiadłem z motocykla. I ze zdumieniem stwierdziłem, że w zasadzie mogę na niego wsiąść z powrotem. Wcale nie czuję się zmęczony. Z jednej strony to dobrze, z drugiej…

DSC03212

Gdzie podziały się te czasy, gdy człowiek zsiadał z motocykla złachany, wypluty, ale równocześnie zadowolony i szczęśliwy? Czyżby podróżowanie na 250-tkach i 350-tkach miało więcej uroku niż na dzisiejszych litrach?

DSC03222

Zabrzmi to może dziwnie, ale w pewnym sensie tak. Owszem, wyjazdy nie były tak spektakularne jak dziś. Przejechanie 250 km nad morze na „ćwiartce” nie będzie może na tyle widowiskowe, by najpoczytniejsze magazyny motocyklowe opublikowały relację z Twojej wyprawy. Nie licz również na to, że dzięki temu znajdziesz się w gronie celebrytów, ludzi którzy może coś tam w którymś momencie życia osiągnęli (albo i nie), a potem robią z siebie błaznów na oczach podnieconej gawiedzi.

DSC03217

Nie. Nic z takich rzeczy się nie wydarzy. Jednak to, co przeżyjesz na tym lichym sprzęcie, walcząc z materią i przestrzenią, pozostanie na zawsze Twoje. Czymś, co nie każdemu jest dane przeżyć i zrozumieć. Może nawet bardziej to drugie.

DSC03210

Tak więc wieczorem, po całym dniu spędzonym w siodle, wyciągnąłem znów motocykl. Inny. Starszy, nieco mniejszy i dużo mniej komfortowy. Owszem, nadal stosunkowo „duży”. Ale już nie tak wygodny i ugodowy. Ta maszyna potrafi zmęczyć. Przyjemność z jazdy w innym wydaniu, gdy czujesz, że motocykl czegoś jednak od Ciebie wymaga.

DSC03223

Wąskie, puste wiejskie drogi sprzyjają rozmyślaniom. Na przykład takim, że więcej wcale nie znaczy lepiej. To zdumiewające, jednak to prawda. Jakaś część motocyklistów, twierdzących że „bez litra to nie ma zabawy” kiedyś być może to zrozumie.

A inni – cóż, całe życie będą gonić króliczka.

Który nie istnieje.

Przed siebie

DSC03180

Przejażdżka bez celu to coś, co podobno odróżnia motocyklistę od innych użytkowników dróg. Przynajmniej według niektórych „filozofów motocyklizmu”. Nie do końca chyba jest to prawda, co zapewne potwierdzi niejeden zapalony cyklista czy wielu użytkowników samochodów. Nieważne. Jak zwał, tak zwał. Korzystając z doskonałej pogody postanowiłem również poszwę dać się po okolicy. Tej bliższej a może i dalszej. Obojętne. Jak wyjdzie.

Mimo wczesnej pory było już niesamowicie gorąco. Sprawa dość niecodzienna wczesną wiosną. Nie jest to jednak rzecz, którą należałoby się martwić po długiej zimie.

Droga sama z siebie zaprowadziła mnie do Francji, potem zaś „odbiła” w kierunku Księstwa Luksemburga. W przeciwieństwie do Francji podróżowanie po Luksemburgu jest przyjemnością. Przynajmniej do czasu, gdy wiesz, gdzie się aktualnie znajdujesz.

DSC03176

Tak się niestety dziwnie złożyło, że nawigacja kilka tygodni temu powiedziała „dobranoc” i przestała reagować na jakiekolwiek komendy. Oczywista oczywistość, że jest po gwarancji, także tej rozszerzonej. Powoli dochodzę do wniosku, że wymieniam te aparaty równie często, co niegdyś papierowe mapy. A może nawet i częściej.

Ach, te czasy, gdy podróżowało się motocyklem z papierową mapą pod tyłkiem. Mówiło się przy tym wówczas, że jest „pod ręką” 😀

Dziś okazuje się, że zakup papierowej mapy jest całkiem poważnym problemem. Wobec tego zmuszony jestem do jazdy „na czuja”. Na razie idzie mi całkiem dobrze.

DSC03182

Nawet nie wiem kiedy mija mi pierwsze 240 km. Tankowanie na malutkiej stacji benzynowej przed wjazdem w góry. Wiem że jest to ostatnia stacja w promieniu wielu kilometrów i nie warto jej lekceważyć. A przynajmniej ja nie znam żadnej innej. Patrząc jednak po ilości motocyklistów ją odwiedzających i czekających cierpliwie w kolejce do dwóch dystrybutorów w jakie ten obiekt jest wyposażony, rodzi się przypuszczenie, że w bliższej i dalszej okolicy naprawdę nie ma innej.

DSC03199

Teraz zaczyna się jazda po górach. Tu przegapiam jedno skrzyżowanie, tam próbuje to nadrobić drogą, która – jak mi się wydaje – prowadzi we „właściwym kierunku”, potem szosa się rozdziela… i zgubiłem się. Teraz jadę wąskimi dróżkami wśród winnic. Kamienne murki tworzą tu tarasy na zboczach gór. Wspaniały klimat śródziemnomorski. Brakuje jeszcze tylko palm i kaktusów. Od czasu do czasu droga prowadzi nad przepaściami, to znów zjeżdżam w przełęcz.

DSC03194

Mijane wioski są malutkie i sprawiają wrażenie, że nie zmieniły się od średniowiecza. Nie ma tu żadnych nowoczesnych willi. Temu stanowi ich zachowania sprzyja zapewne to, że zabudowa jest tu mocno stłoczona, budynki przylegają do siebie ścianami, przez co rozbudowa czy przebudowa jest mocno utrudniona. Z jednej strony ma to minusy – dla mieszkańców, z drugiej – cieszy oko przyjezdnych.

DSC03191

Jakość asfaltu na tych zapomnianych przez wszystkich drogach jest na tyle kiepska, że napotkany znak drogowy ograniczający prędkość do 70 km/h jawi się jak kiepski żart.

Po kilkudziesięciu kilometrach kolejna stacja benzynowa. Niby paliwa mam jeszcze dość, jednak postanawiam znowu zatankować. Zagubienie się w obcym kraju, nawet tak relatywnie niewielkim jak Luksemburg, nie do końca jest fajną sprawą. To, co ratuje sytuację to wspólna europejska waluta. Przynajmniej o środki płatnicze nie trzeba się martwić. Póki jest paliwo w baku…

Zawsze można też spróbować na stacji benzynowej zasięgnąć języka. Luksemburg to taki wspaniały kraj, że niemal każdy tubylec mówi biegle w trzech językach. Luksemburskim, będącym odmianą niemieckiego, niemieckim oraz francuskim, który w tym kraju jest językiem urzędów i mediów. Ze szkoły większość wynosi jeszcze znajomość angielskiego. Tak więc, jeśli znasz któryś z nich, to nie powinno być problemów z porozumieniem się. Tej wielojęzyczności bardzo im zazdroszczę.

DSC03180

I rzeczywiście. Nieco  ponad godzinę później, będąc już na mniej więcej właściwym kursie, przekraczałem jeden z wielu mostów granicznych na Mozeli, wjeżdżając na teren Nadrenii-Palatynatu. Przede mną jeszcze sporo jazdy, jednak już bez obaw czy znajdę drogę.

DSC03200

Z tej wycieczki morał jest zaś taki, by zaopatrzyć się w końcu w normalną, papierową mapę i zabierać ją w każdą podróż. Oraz, gdy się nie wie dokąd oraz na jak długo się wyjeżdża, spakować się jeśli nie w kufry to chociaż jakąś sakwę i zabrać ze sobą zestaw przetrwania w postaci wałówki.