
Żar lał się z nieba. A przynajmniej tak zwykło się mówić. Kiedyś zastanawiałem się, jak by to było podróżować w tropikach, a dziś mam okazję to poczuć to na żywca. Co najciekawsze, wcale nie muszę jechać daleko aby tego doświadczyć.

W tej chwili termometr wskazuje tylko „marne” + 36oC w cieniu. Marne, bo bywało tu znacznie więcej, chociaż trzeba zaznaczyć, że było to w środku lata a nie wiosną. Stary olejak znosi te temperatury ze stoickim spokojem. Na nim upały nie robią żadnego wrażenia.

Szkoda że nie mogę powiedzieć tego o sobie. Jak te silniki to wytrzymują?

Okazuje się, że nie wszystkie jednostki napędowe są jednak tak odporne. Wracając „drogą stu zakrętów”, kątem oka dostrzegłem stojącego na poboczu człowieka z motocyklem. Trudno było przyjrzeć się lepiej, bo było to na zalesionym dnie doliny, wyjeżdżało się z zakrętu i od razu trzeba było złożyć się w kolejny, tym razem idący pod górę. Jednak już ten krótki rzut oka wystarczył, aby dostrzec, że ktoś dzisiaj nie ma szczęścia.
Postanowiłem, że nie zostawię tego ktosia samego w takim upale. Tyle tylko, że trzeba było wyjechać najpierw na samą górę i dopiero wówczas można było zawrócić, bo tu kończyły się zakręty. W innym miejscu można było zbyt łatwo skończyć w charakterze ozdoby na maskę samochodową.
Po chwili byłem już na dole. Jak się okazało, na piaszczystym poboczu stała sobie Honda wraz ze zmartwioną właścicielką. „Rozrusznik nie kręci” – rzuciła tylko.
No tak, w tym przypadku możliwości jest wiele. Od prozaicznego padu akumulatora, poprzez różne czujniki przy sprzęgle, podstawce bocznej, aż do problemów głębszych i gorzej rokujących.
Prąd jest, to już coś. W najgorszym razie można będzie spróbować odpalić na pych. Motocykl nie jest specjalnie ciężki, dziewczyna też raczej filigranowa, więc mogłoby się udać, gdyby nie to, że stoimy na dnie doliny i jakby nie patrzeć, to w każdą stronę mamy pod górę. Trzeba by chyba było chyba najpierw wypchnąć motocykl na sam szczyt starym indiańskim sposobem, używając do tego celu drugiego motocykla, czyli zapierając się nogą o podnóżek pasażera. Tylko czy dawne, zaleczone złamanie nogi to wytrzyma?
Zaczynamy jednak od rzeczy najprostszych. Okazało się przy tym, że tak jak to wiele razy już mi wypominano, niepotrzebnie się martwiłem na zapas. Po w zasadzie nic nie zrobieniu motocykl zaskoczył jak gdyby nigdy nic, ku ogromnemu zdziwieniu właścicielki. Założyła w biegu kask i wskoczyła na motocykl, aby zdążyć wyjechać z doliny zanim maszyna znowu ewentualnie rzuci palenie. I tyle ją widziałem.

Cóż, niełatwo być superbohaterem 😉