W tym roku organizatorzy wygrali los na loterii, jeśli mowa o pogodzie. W ten weekend wyjątkowo nie padało. Chociaż z drugiej strony, trzydziestostopniowy upał odbierał chęć do czegokolwiek. Jak się okazało, nie tylko mi.
Przyjechałem na miejsce dość późno. Normalnie, o tej porze powinienem stać w ogromnym korku przed wjazdem na teren zlotu. W tym roku nic podobnego się nie wydarzyło. Droga wolna, miejsc parkingowych do wyboru, do koloru.
Uczestnicy co prawda narzekali na małą liczbę odwiedzających, pocieszając się, że jutro będzie lepiej. Mi to specjalnie nie przeszkadzało. Jeśli jest mniej osób, to łatwiej robi się przecież zdjęcia. Należy zawsze patrzeć na jasną stronę życia.
Buda od ostatniego czasu się rozrosła, przybyła zadaszona wiata stylizowana na garaż – warsztat. A w niej motocykl, stylizowany na boardtracka. To składak ze wszystkiego co możliwe (znalazłem nawet kawałek Simsona), ale klimat jest.
Nie wiem. Nie pytajcie.
Czy W650 jest już youngtimerem nie wiem, nie będę tu się wymądrzał, bo generalnie to bardziej kwestia filozofii niż metryki.
Ale chciałbym zwrócić uwagę na coś innego. Gdyby kiedyś ktoś mnie zapytał, co jest lepsze: kufry czy sakwy, to chcąc udzielić odpowiedzi, musiałbym opisywać wady i zalety obu rozwiązań. Jednak patrząc na to, w co ten motocykl jest wyposażony, na to pytanie od dziś odpowiem: TAK. To przecież genialne: kufry, które wyglądają jak skórzane, ćwiekowane sakwy – przynajmniej z daleka.
Co się raz zobaczyło, toego się już nie odzobaczy…
Wszystkim zachwycającym się nowymi panelami wyświetlaczy w samochodach, które można „personalizować”, czyli na przykład zmienić sobie kolor ekranów, pragnę zwrócić uwagę na to rozwiązanie. Tu personalizację deski rozdzielczej ogranicza w zasadzie tylko wyobraźnia właściciela. Zegary można umieścić sobie dowolnie i jakie tylko się chce. Mało tego, można wyborować sobie w ścianie grodziowej dodatkową dziurę i wstawić na przykład barometr – jeśli tylko uznasz, że jest potrzebny.
Rene Gillet z Paryżewa – wspaniały przedstawiciel starych, francuskich V – Twinów.
Panhard Dyna Z. Auto o co najmniej dyskusyjnej urodzie. Ale zawsze lepiej być dziwnym, niż nudnym.
Oczywiście w środku jest tak samo dziwny, jak na zewnątrz. Wszystkie, ale to absolutnie wszystkie włączniki, przełączniki, pociągadełka, cięgiełka i jeszcze bóg-wie-co umieszczono na kolumnie kierowniczej. Genialne. Gdybym miał jechać nim w nocy, to zapewne po pięciu minutach pogubiłbym się dokumentnie i zaginął bez wieści.
Motobecane Mobylette. Genialny francuski motorower. Motobecane to twórca napędów bezstopniowych. Czyli tego, co dziś jest standardem praktycznie w każdym w miarę współczesnym skuterze. Firma ogromnie zasłużona dla motoryzacji, a przy okazji swego czasu jeden z największych producentów jednośladów w Europie. Z jego zakładów w rok wyjeżdżało więcej jednośladów, niż u nas w najlepszych latach PRL-u ze wszystkich fabryk w dekadę. Ale według propagandy to my byliśmy potęgą, a nie Francuzi.
Na zdjęciu jest już późny model, którego rama to dwie stalowe wytłoczki. Odpowiednio zespawane tworzą przy okazji zbiornik paliwa. Genialne w swej prostocie.
W tym roku wprowadzono nowość. Otóż na teren zlotu można wejść po uiszczeniu symbolicznej opłaty w wysokości dwóch Euro. Tymczasem tu, na Chevrolecie Corvette trzeciej generacji siedzi sobie dwóch jegomości, którzy najwyraźniej dostali się tu na krzywą… żuwaczkę?
Jemu najwyraźniej się podobało.
Ciąg Dalszy Nastąpi.