Dziś będzie poważnie. A nawet bardzo poważnie.
Przeglądając zasoby Internetu trafiam na stronę pewnego magazynu motocyklowego. Pismo ukazywało się kiedyś w wersji papierowej i naprawdę je lubiłem. Było rzetelne, poważne. Owszem, zdarzały mu się jakieś drobne potknięcia – ale komu się nie zdarzają? Chyba tylko temu, co nic nie robi.
Jakiś czas temu pismo przeszło do Internetu. Z gazety stało się portalem. Takie czasy. Czy to dobrze, czy też źle – to temat na osobne rozważania. W każdym razie trafiam na artykuł o wyborze kasku. To nawet dobrze się składa. Mój szczękowiec domaga się powoli emerytury. Jest najstarszym z kasków które użytkuję. Oprócz niego mam jeszcze integralny i otwarty. Żona używa dwóch kasków. Czyli w sumie na półce w garażu stoi ich pięć sztuk. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy to dużo czy też po prostu norma. W końcu każdy wybór ma swoje wady i zalety a kwestie bezpieczeństwa i komfortu nie powinny być rozpatrywane oddzielnie, bo w sumie jedno ma przełożenie na drugie. To takie dwie filozofie. Według jednej należy zrobić wszystko, aby zminimalizować skutki wypadku. Druga z kolei zakłada, że w sumie to najlepiej nie mieć wypadku wcale. Prawda, jak zwykle zresztą w takich przypadkach, leży zapewne gdzieś pośrodku. Punkt ten zresztą nie leży w jednym miejscu, bowiem z wiekiem i zużyciem materiału kierownika oraz przebytymi kilometrami zaczyna się dostrzegać, jak istotne są jedne parametry i jak nieważne inne.
Niestety, artykuł nie jest nawet słaby. Jest beznadziejny. W momencie gdy dochodzę do akapitu zaczynającego się od słów: „Jeśli kupować to tylko i wyłącznie typ X” to już wiem, że nie ma sensu czytać dalej. Wyklucza to bowiem automatycznie jakikolwiek inny punkt widzenia. Człowiek który używa takich zwrotów to wspaniały materiał na sprzedawcę garnków w telezakupach. Niekoniecznie jednak na dziennikarza. Szczególnie jeśli jego argumentacja opiera się na założeniu że jeśli mi gówno na środku salonu nie przeszkadza, to automatycznie oznacza, że innym mieszkanie w smrodzie też musi się podobać. Musi, ponieważ jemu to nie robi.
W pierwszej chwili mam dość dosadnie zamiar odpisać Autorowi. Wiecie, czasem nawet stare misie złapią się na sztuczny miód. Oczywiście wiem, że artykuł jest na taką reakcję obliczony. Na fejsbukowym fanpejdżu milion lajków i pierdylion komentarzy. Ludzie kłócą się zaciekle; mam wrażenie że gdyby dać im do ręki noże zamiast klawiatur to by się pozarzynali. W imię czego? Racji w Internecie? Nie ma tu czegoś takiego. Każdy ma własną i nie ma wcale zamiaru słuchać innych.
Nie lubię się przekrzykiwać. Nie ma to zresztą żadnego sensu. W międzyczasie zresztą naszła mnie pewna refleksja. Otóż tuż obok, na półce, znajdują się wszystkie numery wspomnianej gazety w wersji papierowej z czasów, gdy wychodziła ona jako miesięcznik a później dwumiesięcznik. Wszystkie co do jednego. Niektóre nawet zdublowane. I mam świadomość, że wówczas taki tekst nigdy by się w niej nie ukazał. Nigdy. Naczelny by się chyba ze wstydu rozpuścił, gdyby pchnął takie coś.
Ale Internet rządzi się swoimi prawami. Może po prostu zaniżając poziom do maksimum najłatwiej nażebrać lajków i komciów? Nie wydaje mi się, żeby ta droga miała przed sobą jakąś świetlaną przyszłość. A dopisek mówiący o tym, że strona/portal/grupa „przeznaczona jest dla dojrzałych motocyklistów” oznacza już od dłuższego czasu mniej więcej: „minister zdrowia ostrzegał”, „nie da się odzobaczyć” ewentualnie „wchodzisz na własną odpowiedzialność”.
Chciałbym ten wpis zakończyć jakoś optymistycznym akcentem, żeby nie wyszło znowu, że „kiedyś to byli czasy a teraz to nie ma czasów”, tylko jakoś nic wesołego nie przychodzi mi do głowy.
Już wiem! Póki co nadal można kupić sobie jeszcze dobre piwo J