Wizyta na lokalnym kiermaszu książkowym zaowocowała nieoczekiwanym zakupem książki z serii „Traumziel Amerika” pod tytułem „Route 66”, oraz z dopiskiem „Von Chicago nach Los Angeles”. Na dodatek za całe 1 Euro. Takie deale to ja rozumiem.
Rzecz o tyle warta polecenia, że nie jest to tylko album ze zdjęciami. To zasadniczo kompendium – przewodnik po Route 66. Zawiera ona wszelkie niezbędne dane, mapki i adresy, które pozwolą zaplanować własną podróż po tej legendarnej trasie. Nie gorszą, niż z opłaconym przewodnikiem. A może nawet lepszą, bo przecież to co sam sobie zorganizuję, zawsze smakuje lepiej.
Dobrze, ale czemu w ogóle warto chociaż raz odwiedzić tą drogę? Co jest w niej takiego wyjątkowego? Dlaczego nazywa się ją „Matką wszystkich dróg” (Mother Road)? Książka „Route 66” podaje kilka powodów.
Po pierwsze Route 66 jest zabytkiem techniki. Była to pierwsza droga w USA na której pojawiła się nowoczesna, twarda nawierzchnia. Oczywiście nie na całym odcinku. Pierwsze asfaltowe, betonowe i klinkierowe fragmenty pojawiły się w Illinois i Kalifornii w latach dwudziestych XX wieku. Czyli rozpoczęto ją budować od końców. Ostatnie utwardzone fragmenty zbudowano w Oklahomie, czyli mniej więcej w środku trasy. Pojawiła się również nowoczesna wówczas infrastruktura drogowa, jak stalowe mosty czy wiadukty.
Obok niej zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu stacje paliw, warsztaty i stacje obsługi. Rzecz jasna nie tylko pojazdy mają swoje potrzeby. Są również ich kierowcy i pasażerowie. Pojawiły się motele i restauracje. To będą z kolei zabytki kultury. Każdą działalność trzeba bowiem zareklamować. Albo mówiąc inaczej, poinformować potencjalnych zainteresowanych, że w tym miejscu można zatankować, wrzucić coś na ząb lub przespać się. Ewentualnie zrobić wszystkie te rzeczy na raz i w jednym miejscu.
Na początku szyldy reklamowe były bardzo niewyszukane i pełniły wyłącznie funkcję informacyjną. Jednak z upływem czasu stały się coraz bardziej wyrafinowane, aż wreszcie stały się swoistymi dziełami sztuki, z wyszukanymi elementami graficznymi, neonami oraz charakterystycznym pismem w stylu art deco. Czasem bywają również i takie, które inspirowane są tradycyjną sztuką indiańską.
Posiłki w trasie są z natury dość specyficzne. Przy tak ogromnych odległościach które mamy do pokonania liczy się czas. Dominują więc potrawy „szybkie”, czyli takie, które da się przyrządzić w możliwie krótkim czasie. Jednak myliłby się ten, kto by sądził, że całość sprowadza się zasadniczo do Mc Donalda i jego klonów. Ta sieć fastfoodów powstała zresztą dopiero w 1939 roku. Podróż Route 66 pozwala dostrzec, że amerykańska kuchnia, nawet ta „szybka”, jest bardzo zróżnicowana regionalnie. Oczywiście, ci którzy się nie spieszą, mogą skosztować dań z całego świata. Od najbardziej wyszukanych dań kuchni włoskiej czy francuskiej, aż po swojskiego schabowego, pierogi i czerwony barszcz. Najbardziej znaną restauracją na Route 66 jest jednak bez wątpienia „Big Texan” w Amarillo w Teksasie. Jak na Teksas przystało, specjalnością zakładu są steki. To tu właśnie można podjąć wyzwanie i spróbować pokonać w czasie jednej godziny dwukilowy stek. Jeśli Ci się to uda, to jesteś gościem restauracji i nie płacisz nawet centa. Tradycja zmagań z teksańskim stekiem jest długa i sięga początku lat sześćdziesiątych.
Jest to również trasa historyczna. To ona właśnie stanowiła drogę ucieczki dla ludzi dotkniętych kryzysem ze wschodniego wybrzeża do ziemi obiecanej, jak jawiła im się Kalifornia. Przy czym nie była to sielankowa podróż. Jej szlak znaczą dawne obozy dla uchodźców oraz cmentarze pełne tych, którzy nie wytrzymali trudów tej wędrówki. Exodus ten opisany został w książce Johna Steinbecka „Grona gniewu”, która przyniosła autorowi sławę i wiele nagród, w tym Nobla w dziedzinie literatury. Książka doczekała się ekranizacji już w 1940 roku, reżyserem był John Ford a główną rolę zagrał sam Henry Fonda. Film nie zawiódł, zdobywając dwa Oskary. Oczywiście tłem akcji zarówno powieści, jak i filmu, jest Route 66. Stąd również zapewne przyjęto, że drogę powinno zwiedzać się w kierunku ze wschodu na zachód, czyli z Chicago do Santa Monica.
W ten sposób, niepostrzeżenie, wkraczamy na tereny sztuki inspirowanej „Matką wszystkich dróg”. Oczywiście nie zawsze musi być to dramat, tak jak w przypadku „Gron gniewu”. W późniejszych latach Route 66 stała się popularną trasą przez kontynent. Z tego też okresu (1960) pochodzi serial telewizyjny pod niewyszukanym tytułem „Route 66”. Jego bohaterami są dwaj młodzieńcy, którzy wyrywają się ze zwykłego, monotonnego życia i Chevroletem Corvette jadą drogą numer 66, spełniając swoje wielkie marzenie o pełnej przygód podróży w kierunku zachodzącego Słońca. Pragnienie wielu ludzi – rzucić wszystko i wyjechać.. na przykład do Kalifornii przez Route 66. Tak na marginesie: gdybyście przypadkiem nie wiedzieli, co było pierwowzorem „Easy Ridera”, to już wiecie.
W 1947 roku Route 66 podróżował ze swoją żoną Cynthią niejaki Bobby Troup. Facet zmierzał do Los Angeles, gdzie zamierzał podjąć pracę jako tekściarz. Czyli człowiek od pisania piosenek. Efektem podróży po drodze numer 66 było powstanie tekstu do utworu „Get Your Kick on Route 66”, oryginalnie wykonanego po raz pierwszy przez Nata Kinga Cole. Stał się on hymnem Route 66, a swoje własne wersje tej piosenki prezentowali później między innymi Chuck Berry, Bob Dylan czy Rolling Stones.
Aż tyle i jeszcze więcej można dowiedzieć się z części informacyjno – historyczno – kulturalnej książki. Druga jej część to już typowe porady dotyczące planowania własnej podróży po Route 66, wraz z indeksem rzeczowym, mapami, szkicami, adresami itp.
Że warto zaplanować sobie taką podróż to już wiecie. Ja nawet poczyniłem w tym kierunku już pierwszy krok – w końcu mam książkę 😉
Christian Heeb, Horst Schmidt-Brümmer, Route 66, C.J. Bucher Verlag GmbH, München 1998